Opowiadanie

Opowieść wigilijna

Prolog
Będzie to jeden z najkrótszych prologów w historii literatury:
Wesołych Świąt. Szczęśliwego Nowego Roku. Trzymajcie się ciepło & Stay Heavy!!!
Azaziel
Rozdział I
Była to zimna grudniowa noc. Za oknami, w bladym świetle księżyca, tańczyły płatki śniegu. Szron okrył okna, a sople na dobre przyozdobiły dachy domów. Drzewa Puszczy Zomar uginały się majestatycznie pod ciężarem strudzonych tancerzy. Zwierzęta już dawno zapadły w zimowy sen, a te którym nie było to dane, kuliły się w swoich norach, czekając na nadejście nowego dnia. Tylko dla przyrody noc ta nie miała żadnego znaczenia.
W wiosce centaurów panowała wrzawa. Przygotowania do wigilijnej kolacji pochłonęły wszystkich bez reszty. Jedynie dzieci bawiły się na podwórzu, prowadząc wojny na śnieżki, bądź lepiąc, mniej lub bardziej podobne do bałwana, figury. Eldakar, jako, że była to jego pierwsza zima, znalazł sobie poważniejsze zajęcie. Teraz cierpiał jego skutki.
- Aylia! - próbował krzyknąć- mały smok. - Spyować- Dayna!
Przy Eldku zebrała się już mała grupa dzieci, które otoczyły go zwartym półkolem. Każde chciało zobaczyć smoka z jęzorem przymarzniętym do dachowego sopla. Trzeba jednak przyznać, że nie był to widok pospolity ani w tych, ani innych stronach.
Przyjaciółka smoczątka musiała zrozumieć jego prośbę, gdyż w chwilę później pojawił się Daren. Przedzierając się przez hordy dzieci i co poniektórych dorosłych, dotarł do Eldakara.
- Nie będę pytał jak do tego doszło - zwrócił się do smoka zrezygnowany.
- Yzayem soypel Dayenie. - odparł mały, próbując się przy tym uśmiechnąć.
- Po co?
- Byył smaczyny, a potem... AUU...
Daren złapał język małego rozrabiaki i szarpnął gwałtownie, uwalniając go tym samym z uścisku zimy. Jako, iż smoki nie należą do najdelikatniejszych zwierząt, centaur nie wyrządził przyjacielowi żadnych szkód.
- Dlaczego to zrobiłeś Darenie? - zapytał nieco zaskoczony Eldek. Mówiąc mlaskał, co najwyraźniej było próbą przywrócenia krążenia w języku. Język młodego smoka był teraz koloru purpury, przypominał szyję rozwścieczonego indyka.
- Jeśli chcesz mogę cię przymrozić z powrotem - zachichotał Daren, po czym odwrócił się i kłusem pobiegł w kierunku namiotu rozbitego w samym środku wioski. W pół drogi krzyknął:
- Ani mi się waż młody smoku!
Eldek obdarzył sopel tęsknym spojrzeniem.
Rozdział II
Umysł Lorda Umbryka tykał równie precyzyjnie jak zegar z kukułką wiszący w jego prywatnej komnacie. Niestety, analogicznie jak w tymże zegarze, co jakiś czas z umysłu rycerza wyskakiwał ptaszek. Tym razem owym ptaszkiem okazała się być ochota na spacer.
Ciasno owinięty w gruby, czarny płaszcz podróżny, przechadzał się jedną z wąskich uliczek niewielkiej wioski. W jego głowie kłębiły się myśli. Nie były to jednak zwyczajne myśli. Przynajmniej nie w mniemaniu Lorda. Za wszelką cenę starał się wymazać je ze swego tykającego umysłu. Nie przyszłodziło mu to łatwo. Dokładniej rzecz ujmując, nie przyszłodziło wcale. Natrętne myśli nie dawały mu spokoju. Dotyczyły one Świąt.
Jakże on nienawidził Świąt. Brzydził się samą ich atmosferą, która to właśnie, wpychając się od jakiegoś czasu w każdy kąt świata, prowokowała jego umysł do rozważań na swój temat. Sam Umbryk nie obchodził Gwiazdki. Uparcie twierdził, że są ważniejsze sprawy na świecie od rozkochiwania się w bliźnich i wybaczania im ich win.
Ciemna uliczka, którą właśnie spacerował wydawała mu się promieniować pewnym mistycyzmem. Z początku nie potrafił tego wytłumaczyć, jednak po dłuższej chwili zrozumiał, że świat tkwi w bezruchu. Ludzie przypominali teraz wyrafinowane posągi. Wiatr, wraz z bladym światłem księżyca powstrzymywały się od swej odwiecznej wędrówki. Czas zatrzymał się.
Lord ujął miecz. Rozejrzał się wokoło. Ku jego zdziwieniu, za swymi plecami ujrzał smoka. Nie była to jednak wielka, krwiożercza bestia, lecz podrostek o łagodnych rysach pyska. Stworzenie przyglądało mu się przez chwilę, jakby próbując czytać jego myśli. W końcu zabrało głos.
- Witaj Umbryku. Czekałem na ciebie.
Głos był tak samo łagodny jak oblicze magicznej istoty, będąc przy tym pozbawionym wszelkich uczuć. Był to pusty głos bytu równie starego jak sama rzeczywistość.
- Kim jesteś?! - warknął Lord.
- Jestem uosobieniem idei, której tak nienawidzisz. Jestem duchem Nocy Wigilijnej. Jeśli chcesz, możesz zwać - mnie Elthan’em.
- Kłamiesz. Jesteś smokiem. Martwym smokiem. - burknął Umbryk. Na twarzy rycerza zagościł obłąkańczy uśmiech.
- Nie byłem, nie jestem i nigdy nie będę smokiem. Wkrótce stanę się duchem dawnych Wigilii. Moja teraźniejsza postać - jest tylko złudzeniem. Pozwala twemu niedoskonałemu umysłowi widzieć mnie i słyszeć mój głos.
Czarny rycerz nie wiedział dlaczego wierzy w te słowa, ale wierzył. Nie mogąc powstrzymać się krzyknął.
- Czego ode mnie chcesz?!
- Chcę pomóc Ci zrozumieć - Wigilię.
- Nie możesz tego zrobić. Wigilia jest tylko stekiem bzdur. Nie istnieje. To ludzki wymysł. - uśmiech szaleńca ponownie pojawił się na twarzy Lorda.
- Czyżby? Możliwe, lecz to nie tylko ludzie świętują noc Wigilijną. Spójrz.
Przestrzeń zaczęła falować, rozmywać się. Przez krótką chwilę rzeczywistość naginała się do granic swej wytrzymałości. Gdy zjawisko to przeminęło, Umbryk znalazł się wiejskiej chacie. Z dachu pokrytego strzechą zwisały pęki ziół. Wystrój wnętrza był bardzo ubogi. Stół, dwa drewniane stołki, dwa łóżka. Oddawał on jednak w pełni urok świąt. Po środku stała przystrojona jodła, a kilka jej gałązek przyozdobiło ściany. Przy drzewku siedziały dwie postacie. Mała dziewczynka, o dużych bystrych oczach, oraz Thaermohss. Ten ostatni nucił starą kolędę, do której raz po raz przyłączało się dziecko.
- Możesz już zamknąć - buzię.
Umbryk z wolna wykonał polecenie ducha, po czym długo wpatrywał się w śpiewającego demona i jego małą towarzyszkę.
- Aż trudno uwierzyć, że są rodzeństwem. - rzekł Elthan, prowokując rycerz do zadania tego kłopotliwego pytania.
- Rodzeństwem? Chcesz powiedzieć, że demon może mieć siostrę, że to dziecko jest jego siostrą? - zaakceptowanie tego faktu zajęło Lordowi parę długich minut. - Nie wiedziałem. - odparł ostatecznie.
- Dziwisz się? Przecież nie obchodzą cię sprawy podwładnych. Zaślepia Cię twoja ambicja. - głos duszka wydawał się jeszcze zimniejszy. - Może gdybyś okazywał im więcej zrozumienia, nauczyłbyś się od nich kochać- Wigilię. Na nas już czas Umbryku. Musimy złożyć - jeszcze jedną wizytę.
Przestrzeń zawirowała znowu. Mgła wypełniła izbę, tylko po to by rozwiać się za chwilę ukazując wnętrze ogromnego namiotu, który można by nazwać cyrkowym. Pośrodku stało przyozdobione drzewko wysokie na 50 łokci. Wokół niego, siedziały trzy tuziny centaurów, kilkoro ludzi, troll oraz mały smok. Trudno było zorientować się, kto bawi się najlepiej. Śpiewano, czyniono ostatnie przygotowania do wigilijnej wieczerzy. Elthan przez chwilę rozglądał się po sali, jakby próbując wymusić to samo na Umbryku.
- Nie wiem co oni w tym widzą - rzekł rycerz.
Odwrócił się by spojrzeć na swego towarzysza, lecz duch zniknął.
- Na razie jesteś wolny - głos Elthan’a omijał uszy Lorda trafiając prosto do mózgu - czas na chwilę wigilijnej refleksji.
Rozdział III
Ayola, gryf o miłym usposobieniu i błękitnych niczym zimowe niebo oczach, była dla Umbryka nieco bardziej wyrozumiała. Właśnie pokazywała mu czym, w latach jego dzieciństwa, była dla niego Wigilia. Młody Umbryk, wraz ze swym ojcem i matką siedzieli pod świątecznym drzewkiem śpiewając kolędy, rozpakowując prezenty, składając sobie życzenia. Lord pozostał niewzruszony. Po obejrzeniu "przedstawienia", oświadczył, że jarmarczne sztuczki Ayola’i nie robią na nim żadnego wrażenia. Zażądał, aby jak najszybciej odstawiła go do jego posiadłości.
- Nie mam do ciebie cierpliwości Umbryku. - oświadczyła swym aksamitnym głosem Ayola. - Ale wiem kto ją będzie miał. - dodała uśmiechając się złośliwie.
Rozdział IV
To co ujrzał Umbryk, mogło być tylko materialną formą jego najgorszych koszmarów. Krajobraz rozpościerający się przed jego oczami, przypominał wypaloną pustynię, lecz nie była ona wypalona przez słońce, a przez ogień. Zwęglone, niczym drwa w palenisku konary drzew, wraz z zawalonymi budowlami sprawiały wrażenie, jakoby krainę tę nawiedził ognisty huragan. Pod ścianą, jednego ze zniszczonych budynków widać było obóz. Płomienie obozowego ogniska nie dodawały temu miejscu otuchy, przypominały jedynie o kataklizmie, który nawiedził ten świat. Przy ognisku siedziały trzy postacie. Kobieta, dziecko i stworzenie, które kiedyś mogło być psem. Owo stworzenie, z nieskrywanym zaciekawieniem wpatrywało się w przestrzeń za plecami Lorda, a ten wiedział co było tego powodem. Spodziewając się kolejnej bestii, powoli obejrzał się przez ramię. Zamiast bestii, do której sceneria ta pasowała nader idealnie, ujrzał elfa. Młodzieniec wpatrywał się gdzieś w horyzont z ironicznym uśmiechem na ustach. Lord czuł się bardzo niezręcznie. Był tyranem, to prawda. Był okrutny i zły. Ale nawet on nie mógłby mieszkać w takim świecie. Chciał władzy, nie chaosu i zniszczenia. Starając się wyglądać godnie, podszedł do elfiej postaci.
- Czego ty chcesz mnie nauczyć? - powiedział.
- Moim zadaniem nie jest uczyć - cię czegokolwiek, a jedynie pokazać- ci, dokąd zmierzasz. - odparł elf. Mówił cicho, jakby nie chciał zakłócać- czyjegoś spokoju.
- Dokąd? - nie było to pytanie, lecz raczej stwierdzenie.
Tym razem nie okryła ich mgła, a przestrzeń pozostała tak stabilna, jaką zawsze wydawał się być. W jednej chwili Umbryk wraz ze swym przewodnikiem znalazł się w nieznanej mu dolinie. To co ukazało się jego oczom w chwilę potem, przyprawiło go o zawrót głowy. To nie była dolina, to był krater! W głowie czarnego rycerza znowu zaczęły kłębić się natrętne myśli.
- Jaka moc mogła spowodować - takie zniszczenia? I kto nią władał? - te pytania nie dawały Umbrykowi spokoju. - Czyżbym to ja był za to odpowiedzialny? Przecież nie jestem dość- potężny, ale...
Jedna myśl, odpowiedziała na wszystkie wcześniej postawione pytania.
- Smoki. Zdobyłem ich moc. - wyszeptał.
Myśl ta napawała rycerza w równym stopniu uczuciem euforii co przerażeniem.
- Nie Umbryku. - powiedział elf. - Jedynie doprowadziłeś do ich zagłady. Ludzkość, bez ich opieki, doprowadziła do swego upadku.
Tykający umysł Lorda nie dawał za wygraną. Nie chciał pogodzić się z wersją wydarzeń przedstawioną mu przez przewodnika.
- Pokaż mi kim teraz jestem!!! Kim teraz jestem!!!
Elf zebrał stopą warstwę popiołu pokrywającego ziemię, odkrywając kamienną płytę.
- Trupem. - odparł Umbrykowi beznamiętnie. - Twoje czasy dawno już przeminęły. I na szczęście ludzkości nigdy już nie wrócą.
Lord rzucił się do kamiennej płyty. Gładził wyryte w marmurze litery, ronił łzy. Krzyczał. I kiedy wydawało się, że pisany jest mu los człowieka obłąkanego, zbudził się ze snu.
- Służba!!! Szykować konia.
Rozdział V
Umbryk dotarł do wioski centaurów w porze, która zwykła być porą kolacji wigilijnej. Powitali go mały smok uciekający z soplem w wyciągniętych łapach oraz centaur próbujący odebrać mu ów skarb. Przez chwilę rycerz zastanawiał się nad tym fenomenem, po czym poprawił białą chustę zatkniętą za rękawicę i pognał konia w kierunku ogromnego namiotu.
Nikt nie próbował go powstrzymać przed wejściem do środka. Ze zdziwieniem, lecz bez oznak wrogości zaprowadzono go stołu, a kiedy Daren i mały koneser sopli wrócili z podchodów, rozpoczęła się kolacja. Przy jednym ze stołów Umbryk dostrzegł Thaermohssa, wraz z jego siostrzyczką, jednak po dzisiejszym dniu nic nie było w stanie zadziwić lordowskiej osoby. Wigilia skończyła tuż przed północą. Umbryk nie składał żadnych obietnic, starał cieszyć się chwilą, wiedział, że podobna może już nigdy nie nadejść.
Epilog
Pod osłoną nocy Eldakar i jego nowa przyjaciółka, siostra Thaermohssa Narya, wymykali się na poszukiwanie sopli. Jak zapewniał Narya’ę mały smok "sople to twory całkowicie naturalne, bogate w cenne dla organizmu substancje odżywcze". Ponadto owe twory cechować miał "wyjątkowo wykwintny smak".
Gdy pokonywali gościnny pokój Darena ujrzeli grubego mężczyznę odzianego w czerwony strój i zabawną czapeczkę tego samego koloru. Brodaty mężczyzna spostrzegł ich w tej samej chwili.
- Smok!? - rzekł ze zdziwieniem.
- Mikołaj!?- Odpowiedziały chórem dzieci.
- A kogo żeście się spodziewały? - powiedział z uśmiechem na twarzy starszy pan, szukając czegoś w swym worku. - Zajączka Wielkanocnego?
Dzieci wróciły do swego pokoju, lecz Eldek nie zapomniał o swej misji pożarcia wszystkich sopli tego świata.
KONIEC
opowiadanie nawiązuj do akcji komiksu Smok Eldakar
txt:
gfx:
DragonLady