|
SEN
O CZERWONOSKRZYDŁYM
cz I - Łzy uzdrowienia
|
Zbliżał
się zmierzch. Czerwone słońce, niczym płonąca kula chyliło się ku
zachodowi. Siedząc na wzgórzu widział to doskonale. Fioletowe chmury
sunęły leniwie po niebie, układając się w fantazyjne kształty. Minął
kolejny dzień jego życia. Dlaczego
gnił w tej dziurze? Dlaczego nie wybrał się na poszukiwanie smoków,
kiedy miał na to okazję? Wszyscy jego znajomi ruszyli w pogoń za tymi
wspaniałymi stworzeniami, a on, jak tchórz, pozostał w bezpiecznym
Idenhood. Semerth odgarnął ciemne włosy opadające mu na czoło i znów
z nadzieją spojrzał w dal, ku zachodzącemu słońcu. Pamiętał jak dziś
ten magiczny dzień, kiedy szóstka jego przyjaciół stanęła przed wrotami
jego domu. - Semerth,
chodź z nami. Przecież wiem, że zawsze chciałeś obejrzeć smoki, -
mówił Kles, jeden z tych, którym Semerth ufał. - Ta szansa po raz
drugi się nie zdarzy, pójdź z nami.
Po raz kolejny przeklął pod nosem, że wtedy odmówił. Zaniechał wyprawy,
ale dlaczego? Nie lubił odpowiadać sobie na to pytanie.
Młody elf wstał i ostatnim spojrzeniem pożegnał płonącą kulę. Jego
szafirowe oczy błyszczały niczym klejnoty, a dłonie zacisnęły się.
Na twarzy wypisany miał żal, a w sercu panował przeogromny smutek.
Obrócił się i zaczął powoli schodzić ze wzgórza. Soczyście zielona
trawa sięgająca mu prawie do kolan, na wietrze wyglądała niczym falujące
morze. Semerth zmrużył oczy i wypatrywał światła swojego domu. Pozostawił
tam chorą matkę. To właśnie dla niej zrezygnował z wyprawy. Kiedy
ujrzał płonącą w oknie świeczkę uśmiechnął się w duchu. Czekała na
niego. Do domu wpadł
dysząc głośno, biegł przez pół wzgórza na złamanie karku, by tylko
zobaczyć swoją ukochaną matkę Elherę. Kobieta, o siwych już włosach
i głębokich zmarszczkach leżała w łóżku, przykryta grubą kołdrą. Uśmiechała
się pogodnie, mimo trwającego nieustępliwie bólu serca. Elhera cierpiała
na rzadko spotykaną przypadłość wśród elfickiej społeczności. Jej
serce było za słabe by podtrzymywać jej wieczne życie. Kres Elhery
musiał nadejść, na szczęście dało się opóźnić koniec. Choroba zaczęła
się kiedy, po wielu latach po narodzeniu Semertha, odszedł jego ojciec.
Żal jaki czuła elfka rzutował znacząco na jej zdrowiu. Semerth był
bardzo podobny do matki, nie tylko z wyglądu ale także z charakteru.
Rysy twarzy miał prawie identyczne, nie licząc pamiętnej blizny Semertha,
którą "otrzymał" w wyniku bójki. Wąski pas bladej skóry
rozdzielał jego prawą brew, na dwie nierówne części. -
Jak się czujesz matko? - zapytał Semerth podchodząc do jej łóżka i
chwytając jej pokrytą zmarszczkami dłoń. -
Nie najgorzej Semerth. Z dnia na dzień stajesz się bardziej dorosły.
Jak zmężniałeś... - mówiła wpatrując się w jego szafirowe oczy.
Elf miał już dwa wieki
spędzone na Tyni. Oglądał tysiące wschodów i zachodów słońca, lecz
mimo to nigdy nie zaznał nudy w swoim życiu. Wciąż świat zaskakiwał
go, pokazywał swoje najtajniejsze sekrety. A może to Semerth je odkrywał?
Nigdy nie był w stanie udowodnić po jakiej stronie leży racja. Ścisnął
silniej dłoń matki i uśmiechnął się ciepło. Rozejrzał się wokoło.
W skąpym blasku świecy ujrzał leżącą górę misek, nie umytych od czasu
pierwszego wschodu w tym tygodniu. Z braku zajęcia zaczął je myć.
- Jutro ma być piękna
pogoda, - powiedziała jakoby z trudem Elhera. - Czy nie mógłbyś wynieść
nazajutrz mojego leża na słońce?
Semerth przytaknął, ale w głębi serca czuł że ta decyzja pociągnie
za sobą nie najlepsze konsekwencje. -
Sad był dziś cały skąpany w słońcu, gdybyś to widziała... Jabłka wręcz
błyszczały własnym światłem. Przyniosę ci je jutro, są słodsze niż
miesiąc temu. - Przy
dobrym ogrodniku, rodzą się najlepsze plony - powiedziała z zadowoleniem
matka.
Elf kochał takie rozmowy. Niby niepozorne, a jednak przepełnione uczuciem.
Wiedział jak mało dni pozostało jego matce, czuł jak jej życie przecieka
między jego palcami. Najbardziej martwił się, że nie potrafi nagle
zatrzymać tego przepływającego "piasku", by pozostał niezmieniony,
takim jakim był zanim zaczęło go ubywać. |
|
Śpiew
ptaków obudził go jak co rano. Gdy tylko otworzył oczy, pierwsza myśl
popłynęła ku matce. Żyje, czy postanowiła opuścić już niegościnną
Tynię? Ujrzał jak kołdra porusza się lekko pod wpływem jej oddechu.
Dostała kolejną szansę, Semerth był wdzięczny Najwyższemu. Nie czekał
na jej przebudzenie. Niepostrzeżenie wyszedł z domu i pobiegł do sadu,
po obiecane jabłka. Kiedy był na szczycie wzgórza, czerwona, lecz
jakoby stłumiona czymś łuna wynurzała się zza horyzontu. Znowu jego
przyjaciel, słońce, przywitał go jak co dnia. Dla matki wybierał zawsze
najpiękniejsze owoce, pozostałe zbiory przeznaczał na targ Idenhood.
Te skromne zarobki pozwalały mu utrzymywać schorowaną matkę, kupować
jej lekarstwa, karmić jedynego wierzchowca, na którego grzbiecie spoczywała
cała praca związana z dowozem owoców na targ. Dla siebie zakupywał
nowe książki, spisywane przez znanych podróżników. Te namiastki wypraw
zastępowały mu jego podróże. Matka
już nie spała kiedy powrócił do domu. Uśmiechnęła się pogodnie do
niego i przyjęła soczysty owoc. Semerth nie zapominał o obietnicy
i wyniósł leże Elhery na zewnątrz. Ułożył je nieopodal wysokiej topoli,
której gałęzie czyniły bezpieczny dla kobiety cień. -
Jedź już na targ synu i pozdrów doktora Harbeta jeżeli go spotkasz.
- Pozdrowię, nie
zapomnę. |
|
Droga
ku Idenhood była długa i kręta, a Gavrin doskonale wiedział, że czas
to pieniądz. Pogonił i tak zmęczonego już osła, który z cichym jękiem
przyjął kolejne cięgi na swoim grzbiecie. Z wozu, na którego koźle
siedział Gavrin, dało się słyszeć donośne zgrzyty żelaza, oraz postukiwanie
flakoników. Zza pledu wystawał fragment skrzydła... Gavrin był wysokim
mężczyzną. Jego dłonie i twarz poorane były bliznami. Największa z
nich pozostawała w ukryciu przed wścibskimi oczami nieznajomych. Skryta
pod narzuconą na grzbiet skórą, miała długość piętnastu centymetrów,
zaś szerokość pięciu, a znajdowała się tuż pod lewą łopatką wojownika.
Gavrin nielicznych wtajemniczał w historię, dzięki której wzbogacił
się o taką "zdobycz". Draśnięty przez smoczy pazur, był
o krok od śmierci, a jednak przeżył. Jechał teraz wąskim gościńcem,
schronionym przed słońcem dzięki gęsto posadzonym dębom. Żołędzie
trzeszczały przyjemnie pod małymi, zrogowaciałymi kopytkami kłapoucha.
Na targu znowu było tłoczno,
z resztą jak co dzień w Idenhood. Semerth witany przez znajomków podążał
do "swojego" miejsca, w którym zawsze rozstawiał owoce.
Poklepał przyjaźnie konia po łopatce i obdarował go jednym z piękniejszych
jabłek. Słońce prażyło przyjaźnie z nieba.
Nagle Semerth ujrzał
kogoś nowego na targu, kogoś kto zmierzał najwyraźniej do niego. Gavrin
zatrzymał kłapoucha tuż przy stanowisku Semertha. Zszedł z kozła i
zaczął odwiązywać sznury, które przywiązywały pled do wozu. Jednym,
pewnym ruchem odrzucił pled. Semerth wpatrywał się w zawartość wozu
z błyszczącymi oczyma. Pierwsze zwróciło jego uwagę skrzydło. Błona
pokryta delikatnymi, czerwonymi łuskami, musiała z pewnością należeć
do smoka. Tuż obok skrzydła leżał olbrzymich rozmiarów pazur, błyszczący
w południowym słońcu. Wokoło znajdowały się setki flakonów z napisami
w obcym, nie znanym Semerthowi języku. Gavrin oparł się o ścianę wozu
i splótł ręce na piersi. Miał bardzo tajemniczy wyraz twarzy, nie
mniej tajemniczy od Semertha, który zachodził w głowę, co to może
być za podróżnik. Sprzedał już połowę jabłek, interes się kręcił,
a powietrze wciąż robiło się coraz cięższe. Również flakoniki Gavrina
rozchodziły się jeden po drugim. Wciąż otaczała go grupka chłopców,
których nieodparta ciekawość zmuszała dotknąć "magicznego"
skrzydła olbrzyma. Dochodziła godzina piętnasta, o której Semreth
zwykł był kończyć pracę, ze względu na niemożliwe gorąco. Koń znający
już przyzwyczajenia pana potrząsał nerwowo łbem i stukał kopytem o
wybrukowaną powierzchnię placu targowego. Ale Semerth nie mógł teraz
przerwać pracy, pragnął tonąć wzrokiem w dziwach, jakie oferował Gavrin.
Pragnął posiąść je, dotknąć. Opuścił na chwilę swoje stanowisko i
podszedł do lady Gavrina..
- Witaj młodzieńcze,
czego potrzebujesz? - zadał pytanie Gavrin, nie szczędząc Semerthowi
swojego chropowatego głosu. -
Co masz do zaoferowania?
Elf wciąż chłonął wzrokiem niemożliwe dla niego rzeczy. Przez chwilę
zdawało mu się, że widział wśród flakonu napis przypominający wyglądem
łzę. - Co to jest?
- zapytał zaciekawiony, wskazując palcem wybraną buteleczkę.
Gavrin pokiwał z powagą głową, najwyraźniej nic sobie nie robił z
ostrego słońca smagającego mu twarz. -
To łzy smoka młodzieńcze. -
Czy są przydatne?
Nieznajomy handlarz po raz kolejny uśmiechnął się tajemniczo.
- Zależy w jakim celu
chcesz je użyć. Niektórzy sądzą, że mają one magiczną zdolność uzdrawiana.
Inni z kolei dowodzą ich śmiercionośnych właściwości.
Semerth zamyślił się. Przed oczami stanęła mu matka, ale nie chora,
całkiem zdrowa, dzięki owym smoczym łzom. -
Dałbym ci je za 40 dekretów... - wysyczał Gavrin. Słowo
czterdzieści, brzmiało bez ustanku w głowie Semertha kiedy jechał
gościńcem w kierunku domu. Czterdzieści dekretów, tyle ile on zarabiał
w tydzień, równe 84 godziny pracy na spieczonym słońcu targu. Koń
szedł miarowo traktem, parskając co jakiś czas. Po prawej stronie
drogi stał przypominający pękatą beczkę dom doktora Harbeta. U drzwi
wisiał szyld z dużym napisem: |
SANITARIO HARBET |
Ozdobiony
był ornamentami lekarskimi ustalonymi w czwartym roku panowania króla
Isma IV, obowiązującymi do dziś. Były to dwa Hipokampusy, splecione
ze sobą potężnymi, rybimi ogonami. Semerth nie tylko chciał wstąpić
do doktora z polecenia matki, musiał dowiedzieć się więcej. Konia
i wóz pozostawił przy drewnianym płocie, sam udał się krętą ścieżką
w kierunku drzwi. Wokoło rosła niezliczona ilość kwiatów, zaczynając
na tulipanach, na różach zaś kończąc. Doktor był zamiłowanym ogrodnikiem
i z niemałą precyzją dbał o swój przepiękny ogród. Semerth zatrzymał
się przed wysokimi, dębowymi drzwiami. Zastukał trzy razy jak to miał
w zwyczaju, a po krótkiej chwili doktor otworzył mu drzwi. Harbet
był wysokim, chudym jak tyczka elfem, który jako jedyny w wiosce nosił
brodę. Ta zresztą sięgała mu aż do pasa, sprawiając wrażenie nieodzownej
części ubioru doktora. Miała barwę podobną do włosów doktora, była
śnieżnobiała. Oczy Harbeta również miały w sobie coś z magii. Nienaturalnie
niebieskie połyskiwały zawsze wtedy, kiedy lekarz zmagał się z jakimś
problemem. Teraz, ubrany w białą, przeszywaną srebrną nicią, szatę,
uśmiechał się wesoło, a jego oczy wskazywały stan błogiego rozluźnienia.
- Nie przeszkadzam doktorze?
- zapytał nieśmiało Semerth. -
Ależ skąd, wejdź, napijesz się czegoś? - głos Harbeta był bardzo delikatny,
ale zarazem posiadający w sobie niezwykłą siłę.
Semerth nie zdążył podać zamówienia doktorowi, ten bowiem pomknął
do kuchni rzucając w międzyczasie aby wstąpił na werandę. Elf usłuchał
rady doktora i skierował swe kroki ku spokojnej werandzie, zarośniętej
w całości bluszczem i winem. Usiadł w wiklinowym fotelu i z rozmarzeniem
w oczach spoglądał na przepiękny widok, rozciągający się z tego magicznego
miejsca. Harbet pojawił się po chwili, niosąc w dłoniach dwie szklanki
chłodnej mięty oraz flakonik z lekarstwem Elhery. Usiadł na stojącym
nieopodal Semerthowego, fotelu, przygładził szatę i zapytał: -
Co cię do mnie sprowadza Semercie? Zapewne matka kazała odwiedzić
ci me skromne progi. -
Owszem, skończyło się jej lekarstwo. Ostatnio nie czuje się najlepiej.
Sypia długo, je coraz mniej, obawiam się, że jej koniec jest bliski.
Obydwaj mężczyźni zasępili się, lecz po chwili Semerth dodał.
- Sprowadza mnie jeszcze
jedna sprawa doktorze, - Harbet spojrzał z zaciekawieniem na elfa.
- Mianowicie interesują mnie właściwości lecznicze łez... smoka.
Semerth specjalnie zrobił przerwę mówiąc o jakich to łzach myśli.
Wiedział, że Harbet od lat studiuje magiczne właściwości tych zwierząt.
Wiedział też, że właśnie od doktora uzyska najwięcej informacji, które
będą najpewniejsze. Harbetowi zabłysnęły oczy, lecz tylko na chwilę.
- Widzisz młodzieńcze...
łzy smoka nigdy nie zostały do końca zbadane przez medyków w Tyni.
To doprawdy zadziwiająca substancja. W górskich częściach naszej krainy
stosuje się je do leczenia. Ludzie są tam twardzi, więc nie lękają
się ubocznych skutków tego "leku". Jeżeli zaś chodzi o nadmorskie
części Tyni... bywały śmiertelne przypadki Semercie.
Idenhood leżało w środku krainy, Semerth doszedł więc do wniosku,
że są różne szanse na skuteczność i sposób działania łez. Harbet wziął
głęboki łyk mięty. Nie miał zupełnie pojęcia w jakim celu takie informacje
były potrzebne temu elfowi. Zauważył jednak, że ten chce go zapytać
o coś więcej. - Smocze
łzy, Semercie, byłyby w stanie uzdrowić twoją matkę. Jednak ja sam
nie próbowałbym tego pochopnego czynu i sposobu rozwiązania waszych
problemów. Mogą się skończyć tragicznie. -
Bez naszej interwencji to już kończy się tragicznie doktorze!
Semerth zerwał się z krzesła unosząc się gniewem. -
Coś musi jej pomóc, nie wierzę że jest pan bezradny, - dodał już trochę
spokojniej.
Harbet odłożył szklankę i pokiwał ze smutkiem głową. Chciał jeszcze
powiedzieć parę słów, ale nie miał już do kogo. Flakonik z lekarstwem
zniknął, a nienaruszona mięta stała spokojnie na stole. |
|
Konia
zaprowadził do stajni, a właściwie niewielkiej komórki pełniącej tą
rolę. Z wozu wyjął dwie buteleczki. Na jednej widniał dobrze mu znany
napis doktora Harbeta: Serum patrifik. Na drugiej widniał napis w
nieznajomym języku. Jego desperacja była przeogromna. Od Harbeta zwrócił
w kierunku targu gdzie znalazł Gavrina. Wydał całe 40 dekretów łowcy
smoków, bo wierzył że magiczne łzy przyniosą wreszcie szczęście jego
rodzinie. Kiedy przypominał sobie poranny strach przed śmiercią matki,
przymykał oczy ze strachu. Wziął oba flakoniki i poszedł w kierunku
topoli. Elhera drzemała, wiatr rozmywał jej skrzące w blasku słońca
włosy. Uśmiechnął się lekko, szczęśliwy że wreszcie uleczy swoją rodzicielkę.
- Matko, matko obudź
się - szepnął, lekko dotykając jej ramienia.
Elhera otworzyła oczy, w których wciąż płonęła radość nieśmiertelności.
- Mam dla ciebie lekarstwo,
proszę wypij to, - to mówiąc podał jej flakonik z namalowaną tuszem
łzą.
- To nie wygląda na lekarstwo
Harbeta synu. Jesteś pewien, że to nie jest trucizna?
Semerth zwlekał z odpowiedzią.
Tak jestem pewien
- wyszeptał z trwogą w głosie.
Elhera wypiła wszystko
jednym duszkiem, skarżąc się na gorycz lekarstwa. Jednak zarówno jej
jak i Semerthowi było wiadome, że najlepsze lekarstwa zwykle cechują
się gorzkim smakiem. Elf postanowił zanieść leże matki do domu, zbliżała
się bowiem noc. Na kolację przyrządził pieczyste, zaś przed snem kazał
rodzicielce profilaktycznie zażyć lekarstwo Harbeta. Sam wątpił w
skuteczność specyfiku Gavrina, pozostawał mu tylko cień nadziei. Leżąc
w łóżku słyszał ciężki oddech swojej matki. Spojrzał ostatni raz przez
okno i zgasił płonącą świecę. Z nadzieją oczekiwał kolejnego dnia. |
|
|
|