Co
teraz?! - spytała rozpaczliwie Persephona. Stała na głowie wielkiego
zielonego smoka oparta jedną stopą o jeden z jego rogów, a drugą
o jego brew. Smok balansował swoim długim, wężowym ciałem, opierając
się samym czubkiem mordy o dziurę w suficie świątyni.
- To nie moja wina,
że nie mieścisz się w drzwiach! - zawołała dziewczyna do warczącego
wściekle gada.
- Milcz! Kobieto! -
wychrypiał Laothan - Pamiętaj, że wystarczy jeden mój ruch, a spadniesz
i wtedy ja cię pożrę! - smok machnął ostrzegawczo łapą, ale stracił
równowagę i boleśnie uderzył się brodą w skałę. Persephona przeleciała
do tyłu, ale chwyciła się smoczego grzebienia. Laothan ryknął i
otrząsnął się wściekle, zrzucając intruza na ziemię.
- Ostrzegałem! Jeszcze
jeden taki wybryk, i cię zabiję! - krzyknął.
- Ale wtedy nie trafisz
do Cana - auważyła Persephona, leżąc na plecach.
- Przecież ty też nie
wiesz, gdzie on teraz jest...
Persephona zamyśliła
się przez momencik.
- Ach, no masz rację.
Weź mnie z powrotem na głowę i pozwól wyjść...! - zaszczebiotała
słodko. Laothan zdumiał się przez chwilę, ale nie mówiąc nic wsadził
sobie dziewczynę na łeb i wyprostował się. Gdy Persephona gramoliła
się na zewnątrz otworu w suficie, odezwał się.
- Dziwna jesteś, kobieto.
- Och, wiem - odparła
Persephona gdzieś z góry - Tacy są ludzie, smoku!
- Aaargh, znam ludzi!
Wiem jak się zachowują! Ale pierwszy raz widzę człowieka, który
nie dość, że bezczelnie budzi mnie ze snu i wymyśla jakieś androny
to jeszcze każe mi latać na koniec świata!
- Nie kazałam ci nic
takiego! - Sapnęła Persephona. Wyszła z dziury i stanęła obok, patrząc
w dół na zagniewanego smoka.
- Zaraz, powiedziałeś...
latać?!
Laothan przykucnął
i gwałtownie wyprostował się, wystrzeliwując pionowo z dziury jak
korek z butelki. Śmignął obok zaskoczonej dziewczyny i skręcił w
locie, nie zwalniając tempa.
Zadarła głowę do góry,
patrząc jak na tle rozgwieżdżonego nieba smok kręci serpentyny i
beczki, całkiem jak szarfa na wietrze. Przeleciał obok niej wołając
radosne: juhuuu!, zatoczył jeszcze parę kręgów i wylądował na trawie
nieopodal.
Teraz Persephona mogła
zobaczyć Laothana w całej okazałości: był długi jak ogromny wąż,
miał piękną głowę ozdobioną wielkimi rogami, mądre oczy pod krzaczastymi
brwiami i dłuuugie, podobne do rybich, ruchliwe wąsy. Wzdłuż smoczego
grzbietu ciągnął się czerwony grzebień, ogon zakończony był wielobarwną
płetwą w kształcie wachlarza, smukłe łapy uzbrojone były w ptasie
szpony. Po tym krótkim locie smok promieniał radością, odbijając
odległe światła miasta w swych ciemnozielonych łuskach.
- Ha! Dziewczyno! To
było najlepsze wynagrodzenie, jakie mogło mnie spotkać bo tych wszystkich
dziesiątkach lat, które przeleżałem w uśpieniu!
- Proszę, mów do mnie
po imieniu - zawołała Persephona spuszczając wzrok.
- Dobrze - odparł uprzejmie
smok - będę ci mówił po imieniu, Pers'phono - podkreślając jej imię
skłonił się, zginając swe dziwaczne, ptasie nogi w łokciach. Dziewczyna
zeszła w dół pagórka, będącego zewnętrznym sklepieniem świątyni.
- Co teraz? Gdzie pójdziemy?
Laothan podrapał się
niepewnie po piersi.
- Chm... Sam nie wiem.
Podejrzewam, że masę rzeczy się zmieniło, gdy ja spałem. Myślę,
że powinniśmy odwiedzić pozostałe bóstwa w świątyni Len-Chuan-Sesh.
- Serce Persephony
szybciej zabiło.
- Czy my... tam polecimy?
- spytała nieśmiało, czując, że zaraz może ziścić się jej największe
marzenie. Laothan spojrzał na nią dziwnie.
- To oczywiste, inaczej
nie dostaniemy się na wyspę, chyba nie zabierzesz mnie łódką? -
zaśmiał się pretensjonalnie. Persephona rozdziawiła usta w szerokim
uśmiechu i zawirowała wokół własnej osi.
- Oj, smoku, nawet
nie wiesz jak bardzo się z tego cieszę!
Laothan spojrzał na
nią badawczo.
- A cieszysz się, że
będziemy szukać Cana?
- Oczywiście! - przytaknęła.
- Wiesz, że będziesz
musiała rozstać się z wszelkimi swoimi bliskimi i sama, tylko ze
mną, udać się w długą podróż, nie wiadomo jak się kończącą? Musisz
być pewna. Mnie nie budzi się na daremnie.
- Przecież cię już
zbudziłam! Proszę cię, ruszajmy! - pisnęła dziewczyna.
- Jesteś pewna!? -
zaryczał smok podnosząc się z przednich łap. Cisza, jaka nastąpiła
po tym zapytaniu, przytłoczyła ich obojga. Naprzeciw siebie stał
wielki, lśniący zielony smok i niska czarnowłosa dziewczyna ubrana
w proste beżowe ubranie.
- Pamiętaj, że to TY
jesteś ode mnie zależna, a nie JA od ciebie - powiedział Laothan
- będziesz musiała sobie często sama radzić, bo nie zawsze ja przyjdę
ci z pomocą. Chcesz dokonać wielkiego czynu - odnaleźć właściciela
tego miecza i donieść go tam całego. Sama!
- I ty - odparła dziewczyna.
Smok stał, patrzył się na Persephonę, i lśnił.
- I ja - przytaknął
w końcu - Ujęłaś mnie sobą, zuchwała, niemądra kobieto, dlatego
postaram się pomagać ci kiedy tylko będę mógł. Ale nie obiecuję,
że zawszę będę z tobą. Ale będę się starał - potwierdził.
A niech to
- pomyślał sobie Laothan - zachowuję się, jakbym składał przysięgę
wierności jakiemuś wielkiemu samurajowi, a nie zwykłej smarkuli
z nie wiadomo skąd zaopatrzonej w potężny miecz i wielką chęć odnalezienia
jego właściciela. Sama nie wie, jak potężny przedmiot teraz posiada
i z pewnością sobie z nim nie poradzi. Ale, niech mnie pokażą wszystkie
mniejsze bóstwa i bóstewka, pomogę jej, bo chyba zaczynam dostrzegać,
jak wielka drzemie w tej kobiecie siła! Och, to znaczy w Pers'phonie...
- Persphono, pozwól
no tutaj - skinął Laothan.
Dziewczyna, już całkiem
zbita z tropu, podeszła powoli do smoka. Schylił głowę do jej poziomu
i szepnął:
- Będziesz się mocno
trzymać?
- Będę...
- No to trzymaj się
jeszcze mocniej! - zawołał Laothan i wystartował z miejsca łapiąc
pod pachę Persephonę.
Dziewczyna pisnęła,
ale smok trzymał ją mocno i bezpiecznie. Spojrzała w dół - z przerażającą
prędkością ziemia uciekała i oddalała się im z pod nóg - i chwyciła
smoka za szyję. Laothan zręcznie przełożył ją sobie na kark i wyprostował
grzebień, aby dziewczyna miała się za co chwycić. Pozbawiony tego
pakunku wyprężył się i paroma mocnymi, poziomymi machnięciami ogona
zaczął wzbijać się ukośnie pod górę. Persephona ściskając z całej
siły nogami kark smoka schyliła głowę pod naporem wiatru i oto co
zobaczyła: szybowali z niesamowitą prędkością ponad zielonymi łąkami
świątynnej wyspy, aż spłynęli nad zatokę, unosząc się dosłownie
pół metra nad taflą wody.
Laothan leciał, tak
jak płynie węgorz, płynnymi esami prąc w powietrze. Woda obryzgiwała
brzuch smoka i nogi Persephony. Była późna noc, woda i niebo były
smoliście czarne, lecz ta ostatnia odbijała żółte światła z latarni
i domów na pomostach. Szybując nad ulicami z pomostów, poprzez stojące
w wszechobecnej wodzie miasto, Persephona dziwiła się, że nie zauważyła
ani jednego człowieka, który mógłby ich zobaczyć.
Może Laothan rzucił
czar na to zatopione miasto, tak, aby nikt nie mógł zobaczyć lecącego
smoka i dziewczyny? Gdy smok, jak poduszkowiec, sunął cicho i lekko
między pomostami przystani dla łódek , Persephona dostrzegła swój
dom.
- Laothan! Patrz! Tam
jest mój dom!
Smok zwolnił i obrócił
łeb we wskazanym przez dziewczynę kierunku. W jednym ze świecących
się na żółto okien widać było pochylone dwa cienie. Persephona wciągnęła
powietrze.
- To moja mama i tata,
Mayatuna i Jermy Keshahowie - wyjaśniła Laothanowi. Smok przytaknął.
- Więc nazywasz się
Pers'phona Keshah, tak? Nie jest ci smutno zostawiać rodziców?
- Nie nazywam się Keshah,
a oni nie są moimi prawdziwym rodzicami. Jermy znalazł mnie kiedyś
gdy pływałam w małej dłubance w jego przystani. Byłam oczywiście
porzuconym niemowlakiem, wiesz, wcale nierzadko tak bywa - mówiła
pogodnie Persephona. - Zresztą jestem trochę inna z wyglądu niż
Jermy czy Mayatuna. Nie mają takich prostych czarnych włosów i takich
oczu jak ja!
- To fakt, masz niezwykłe
oczy, tylko raz widziałem taki typ, jaki ty masz.
- U kogo?
- Nieważne - odparł
Laothan - Więc przygarnęli cię, tak?
- Tak - i byli dla
mnie bardzo dobrzy. Naprawdę dobrze mi się z nimi żyło, nigdy niczego
mi nie brakowało. Ale...
- Nie płaczesz, że
ich opuszczasz - dokończył smok.
- Owszem, myślę, że
to może nawet lepiej. Dodatkowa osoba w domu to dodatkowa gęba do
wykarmienia i ubrania, może szybko pogodzą się z tym, że ich opuściłam
i będą mieli własne, rodzone dziecko. Kto wie...
- Rozumiem - powiedział
smok i zwiększył prędkoś.
Dobrze - pomyślał
sobie - że dziewczyna nie płacze ani nie przeklina rodziców,
to bardzo ułatwi jej dalszą podróż. Będzie jej łatwiej przyzwyczaić
się do nowych miejsc i ludzi.
Wkrótce wylecieli z
Kangarry, rodzinnego miasta Persephony, i szybowali teraz nad otwartymi
wodami morza. Po dwóch godzinach lotu, od wystartowania ze świątyni,
zaczęło wznosić się słońce i bardzo szybko wstawać świt. Woda nie
była już smoliście czarna, pełna odbić żółtych i białych świateł
gwiazd, ale szara i lekko wzburzona. Podniósł się lekki wiatr, więc
Laothan musiał wzbić się wyżej, aby nie zalewały ich fale.
Dziewczyna była przewiana
i przemarznięta do szpiku kości, ale nie przyznawała się smokowi.
I tak teraz nie mógłby nic zrobić. Niebo zszarzało, a potem zniebieściało,
gdy słońce wypełzło zza horyzontu i znikły ostatnie gwiazdy. Frunęli
tak przez dłuższy czas w absolutnej ciszy, aż wysokość słońca nad
ziemią nie obwieściła oficjalnego poranka. Rozeszły się wszelkie
chmury i pojawiło się błękitne niebo. Perspephona dostrzegła w oddali
szare sylwetki wysp.
- Te wulkaniczne wyspy,
to właśnie te, ku którym zmierzamy. Dokładnie w tą drugą od lewej
- to jest Len-Chuen-Sesh, widzisz? - wyjaśnił Laothan.
Persephona przytaknęła.
W nocy było jej potwornie zimno w jej prostej koszuli bez ramion,
ale dzięki temu nie zasnęła podczas lotu. Teraz, gdy poranne słońce
dostatecznie ją ogrzało, zrobiła się bardzo senna. Jedynie ciągły
powiew wiatru i twarde ciało smoka nie pozwalało jej się zdrzemnąć.
Lecz teraz dolatywali wreszcie do celu tej ich pierwszej wspólnej
podróży, do wyspy świątynnej Trzech Bóstw, Len-Chuan-Sesh. Persephona
była zbytnio znużona i jednocześnie podekscytowana lotem aby zastanawiać
się nad czymkolwiek innym, ale Laothan ciągle intensywnie myślał,
i obawiał się, że bogowie z wyspy niewiele mu pomogą.
- Pers'phono, żyjesz
jeszcze? - mruknął po jakimś czasie do swego jeźdźca smok.
- Jako tako, jestem
potwornie śpiąca - odparła ona. Laothan zniżył lot i znacznie zwolnił.
- Lepiej zdrzemnij
się choć chwilę, do wyspy dolecimy za dwa kwadranse.
Pers'phona westchnęła
z ulgą i położyła głowę na mocnym i ciepłym karku smoka. Laothan
leciał tak wolno i delikatnie, aby ruchy jego mięśni nie przeszkadzały
w odpoczynku dziewczyny. Sam czuł, że zaraz całkiem opadnie z sił.
Ponad trzy godziny nieustannego lotu nad morzem męczyły nawet wielkiego
smoka. Gdy już myślał, że Persephona zasnęła, usłyszał jak jeszcze
o coś pyta.
- Laothan... Powiedz,
kto ma takie oczy jak ja...? - mruknęła, na skraju przytomności.
Smok milczał przez
chwilę. Gdy wyczuł, że dziewczyna już praktycznie śpi, odpowiedział:
- Samurajowie.
|