|
Tegoż
ranka Smok obudził się w kiepskim humorze, wstał, podrapał swą smoczą
głowę, ziewnął. Przeciągnął się i wolnym krokiem ruszył w kierunku ujścia
jaskini, przez całą drogę mrucząc coś pod nosem. Przystanął tuż przed
wyjściem. Podrapał się po głowie, rzucając jednocześnie kilka soczystych
przekleństw pod adresem strumienia światła, który wdzierając się do smoczego
leża, niemiłosiernie raził go w oczy. Ostatecznie jednak przełamał się
i wystawił łeb z jaskini. Smocze oczy szybko zlokalizowały powód przedwczesnej
pobudki.
-
Rany! Konserwa! - zakrzyknął smok. - A jak się błyszczy! Pewnie "de
lux"! - ciągnął. - No konserwa, powiedz. Jesteś "de lux"
czy nie jesteś? Hmm?
- Jam jest rycerz Lep - Er.
Pomnij me słowa krwiożercza bestio! Dziś dopadnie Cię ręka ludzkiej sprawiedliwości!
- odpowiedział Konserwa.
- Znaczy się policja? - zauważył
zaciekawiony przybyszem smok.
- Nie bestio! Ja uosobienie
cnót i ideałów wszelkich, zmiażdżę cię potężną pięścią dobra! - poprawił
smoka rycerz.
- Bym ci powiedział co sobie
możesz z tą pięścią zrobić, Konserwa, ale kulturalny ze mnie smok
- Milcz bestio! Zginiesz!
Nim jednak przystąpimy do walki, uwolnij dziewicę tchórzu!
Przedstawiciel smoczego rodu usiadł przed swym przybytkiem, tępo wpatrując
się w ziemię, drapiąc po głowie i ciskając bliżej nieokreślone przekleństwa
w bliżej nie określonym kierunku.
Po chwili zarumienił się nieco.
- Kiedy ja nie mam dziewicy.
- Nie próbuj mnie zwodzić
- wstrętny potworze! - Wszyscy wiedzą, żeś smok!
- Spryciula z ciebie Konserwa.
Sam to wydedukowałeś, czy ci Łysek pomógł?
- Powszechnie wiadomo, iż
każdy smok dziewicę więzi! Oddaj damę w me szlachetne ręce, a może ocalisz
swą łuskowatą skórę!
-
Konserwa, powtórzę jeszcze raz. Nie. Mam. Dzie. Wi. Cy. Łapiesz bucu?
Odziana w stal postać poczuła, iż traci inicjatywę. Stawiało ją to w o
tyle niewygodnej sytuacji, że jako heros powinna mieć smoka w garści,
a miała jedynie spocone plecy.
- Dobrze więc - rzekł urażony
heros - Zatem zginiesz!
Spiął wodze swego wierzchowca, opuścił kopię, uniósł lśniącą w porannym
świetle tarczę, po czym wylądował na ziemi, wykonując w powietrzu coś
na kształt podwójnego salta wykończonego śrubą. Jedynie lądowanie pozostawiało
trochę do życzenia. Uderzenie było tak silne, że spowodowało u Konserwy
chwilową utratę wizji i fonii. Po chwili jednak zaczął odzyskiwać zmysły,
a przynajmniej większość z nich.
- Dziewięć- i cztery dziesiąte!
- powiedział sędziowskim tonem wyżej wymieniony przedstawiciel wyżej wymienionego
rodu. - Plus premia za inwencję artystyczną. - dodał po chwili, szczerząc
zęby w złośliwym uśmiechu.
- To jeszcze nie koniec -
ton Konserwy był tak złowrogi, jak tylko złowrogi może być ton osoby,
która przed chwilą spadła z konia, mając na sobie trzydzieści kilogramów
złomu.
- A co? Zamierzasz złamać
sobie nogę?
- Gdzie jest mój rumak bestio!
- Cóż, naukowo rzecz ujmując,
wybrał drogę o tym samym kierunku, lecz zwrocie przeciwnym do twojego
- Kłamiesz! Zjadłeś mego
wierzchowca!
- Nie no, Konserwa. - w smoczym
głosie zaczęła pobrzmiewać nutka irytacji. - Z tego co widziałem upadłeś
na tyłek, nie na głowę. Najpierw dziewica, potem koń. A o co oskarżysz
mnie za chwilę? O kryzys gospodarczy?
Rycerz zmierzył smoka podejrzliwym spojrzeniem. Przypominało ono wzrok
krowy, która gapi się na skradającego się wilka, z tą różnicą, że w oczach
bydła można czasami dostrzec odrobinę inteligencji.
- A więc, przyznajesz się
bestio?
- Do czego? - głos smoka
coraz bardziej popadał w ton, którego używają ojcowie pytający co jeszcze
siedzi dziecku pod łóżkiem.
- Do spowodowania kryzysu
gospodarczego. Sam przed chwilą powiedziałeś, że... - nie dokończył jednak,
gdyż smocze nozdrza zaczęły podejrzanie dymić.
- Konserwa, zawsze myślałem,
że smokobójcy to silni, bystrzy i zazwyczaj martwi ludzie. Może nie jesteś
silny. Na pewno nie jesteś bystry, ale jeśli nie przestaniesz mnie drażnić,
będziesz martwy. Czy moje słowa raczyły do ciebie dotrzeć, czy potrzebują
posłańca w postaci kuli ognia? Hmm? - ostatnie słowo pokryło się z ustawieniem
skomplikowanej struktury łusek, rogów i wyrostków kostnych w pozycji bojowej.
- Cóż mógłbym rzec czcigodny
Smoku. Słowa twe dotarły do mnie niczym bryza poranna, cucąc me zmysły
- zaczął pojednawczym tonem Konserwa - pozwól zatem, iż oddalę się, by
nie przeszkadzać - twej zacnej osobie.
- Dobra, dobra. Spadaj. -
nieprzyjemna cisza zawisła w powietrzu - JUŻ!!!
Konserwa rzucił się do ucieczki, gubiąc przy tym różnorodne fragmenty
opancerzenia. Początkowo uciekał w kierunku będącym składową niezdarności,
krzywych nóg i nierównomiernie rozłożonego ciężaru zbroi, jednak po przeanalizowaniu
sobie tylko znanych poszlak, udał się "na poszukiwanie" swego
rumaka. Za plecami słyszał głos:
- I pozdrów Łyska!!!
Smok rozejrzał się, wciągając
w nozdrza zapach poranka. Przeciągnął się, podrapał po głowie i wolnym
krokiem ruszył w kierunku...
|
|