|
Dzieci
Smoka
cz III - WIEŻA EASNADH
|
Drzwi
do komnaty były otwarte na oścież, tak, że każdy, kto tylko przechodził
mógł zajrzeć do środka i podsłuchać rozmowę. Dwie wyprostowane osoby
siedziały przy stole, a trzecia szybkim krokiem przemierzała salę
od jednej ściany do drugiej. Kilka wystraszonych dwórek stało przy
drzwiach i czekało na rozkazy. Nagle od stołu wstał jedyny mężczyzna
podszedł do służebnic i kulturalnie wyprosił je na zewnątrz. Zamknął
drzwi i jakimś mało skomplikowanym, dla niego, czarem wyciszył komnatę,
poczym powrócił na swe dawne miejsce. Popatrzył swymi młodymi oczami
na drowkę, która siedziała tuż obok niego. Jej oblicze było smutne
i mroczne. - Żądacie
ode mnie niemożliwego - odezwała się mroczna elfka. - To są moi przyjaciele,
jestem im winna pomoc. Nie mogę ich zdradzić - wyszeptała cichym,
smutnym głosem. -
A kto tu mówi o zdradzie? - odezwał się mężczyzna, praktycznie jeszcze
chłopiec. Był młodym człowiekiem o twardych rysach twarzy, jednym
z najlepszych magów na Kontynencie, mimo iż wywodził się z rasy ludzi.
Gdy zginął Gandi on jeden stanowił zagrożenie dla Madera. - My chcemy
tylko twojej pomocy. Zwabisz ich tu, a my bez walki zabierzemy tylko
dwójkę.
- To już jest zdrada,
nie mogę tego zrobić - elfka uparcie trwała przy swoim zdaniu. - Tak więc
poprosisz Madera, by przyszedł tylko z tą dwójką, my ich zabierzemy
i będzie po kłopocie. -
Myślicie, że to takie proste? Myślicie, że nie będzie stawiał oporu?
- Ma wobec mnie - ciągnął
mężczyzna - dług wdzięczności dotyczący mojej siostry. Odda nam Avril
i Krynotla w zamian za nią. Za jej zdrowie i życie. Easnadh zrozum
nas, my ich potrzebujemy, są jedyną nadzieją na ocalenie Kontynentu.
Mader potajemnie knuje spisek przeciw elfom i krasnoludom. Chce odnowić
królestwa Wielkich Ludzi i zaatakować nas. On chce zemsty. -
Jedynej zemsty jakiej może chcieć- to na Gladys. To ona go wydała
gdy bronił elfy, to ona działała przeciw niemu. A gdy już odszedł
- głos czarnej elfki się załamał - zabiła jego ojca i obaliła królestwo
ludzi w pył. Opuściła tamte ziemie i teraz prowadzi terror u nas,
na naszych ziemiach. -
A co ty wiesz, idiotko?! - wykrzyczała chodząca po komnacie Gladys.
- Nie wiesz jaka była sytuacja w Davien i w Gerenholm! Ty nic nie
wiesz. Siedzisz tylko w tej zimnej wieży i patrzysz w kulę. I co ty
możesz wiedzieć? Sytuacja na dworze była napięta i tylko tak mogłam
uratować- Madera. -
Uratować?! Skazałaś go na wygnanie. Stał się przez ciebie banitą wyjętym
spod prawa. Ty to nazywasz pomocą? -
Mógł zginąć. Zabiliby go jego poplecznicy. -
A co ty możesz wiedzieć? Nie było cię przy tym. A ja pamiętam dokładnie
co dla nas zrobił. Miał za sobą poparcie elfów i krasnali. Tylko wy
mogliście mu zaszkodzić. Wy, co przybieracie taką postać, jaka się
wam spodoba. - Nie
muszę ci się tłumaczyć. Zrobiłam, co musiałam. Nagle
wszyscy zamilkli. Na dworze zarżał koń i to tak głośno, że przebił
czar mężczyzny.
Gladys podbiegła do okna i zamarła. Cofnęła się do stołu i opadła
na krzesło. W tym momencie drzwi do komnaty otworzyły się i z impetem
uderzyły o ścianę. W progu stał Mader z Avril i Krynotlem. Ich zielono-błękitne
szaty świeciły w ciemności. Przywódca odrzucił płaszcz i podszedł
do Easnadh. Przyklęknął i pocałował jej dłoń patrząc przy tym w oczy
i przekazując swe myśli. Wstał i usiadł na krześle tuż obok Gladys.
Uśmiechnął się najzabawniej jak mógł i skinął głową na przywitanie.
- Doszły mnie słuchy,
że chcecie odebrać- mi moje dzieci - zaczął spokojnym tonem. - Cóż
takiego one mogą posiadać, by wam się przydały? -
Krynotl nie jest twoim synem - rzucił bez namysłu młody czarodziej.
- Ale jest pod moją opieką.
No więc słucham cię potężny magu Roklemie, co takiego chcesz od moich
podopiecznych? -
Ja ich tylko mam wyszkolić. To Gladys ma do nich jakieś wielkie plany.
- Zamknij się! - rzuciła
krótko ubrana w fioletowe szaty elfka. - Chcę tylko tę dwójkę.
- Ale oni są cenniejsi
niż reszta stojąca na zewnątrz - odparł spokojnie Mader. Wydawałoby
się, że jest najspokojniejszym człowiekiem na świecie, jednak w jego
głowie toczyła się prawdziwa wojna myśli. - Po co wam akurat oni?
- Potrzebuję ich do walki
- powiedziała Gledys wstając. -
Walki? To znaczy, chcesz zatruć- ich umysły, przeciągnąć- na swoją
stronę i obrócić- przeciwko mnie? Hmm... nieźle ujęte w jednym słowie.
Walka... naprawdę cudownie przemyślane. -
Gdyby tak było to bym ich porwała. Ja chcę ich wyszkolić- na najlepszych
magów. - Kobieto,
to jest krasnolud - zaśmiał się wojownik - on nienawidzi magii.
- A ona? - spytał cicho
Roklem. - To jest
elfka szlachetnego rodu. Każdy w jej rodzinie czarował lepiej niż
Gandi. - A jednak
nic nie umie - zakpiła Gladys. -
Jestem łucznikiem a nie magikiem, droga pani - oburzyła się Avril.
W komnacie zapanowała
cisza przerywana jedynie donośnym uderzaniem długich paznokci
gospodyni o blat kamiennego stołu. Gladys podeszła do Krynotla i obejrzała
go dokładnie. Potem rzuciła okiem na łuczniczkę i zwróciła się do
Madera: - Więc jak?
Oddasz ich nam po dobroci, czy mamy użyć- siły? - jej głos był delikatny
i śmiały. - Po dobroci?
Ja nie wiem, co to znaczy. -
Spodziewaj się więc gości. Pani Easnadh, dziękujemy za przyjęcie i
przepraszamy za kłopot - odezwał się w końcu Roklem. To jednak on
był teraz najspokojniejszy. - Mader, ucałuj ode mnie Deanyav.
Magik zarzucił płaszcz
i podał ramię Gladys. Ta zobaczywszy wyprostowanego Roklema z wyciągniętą
ręką zaśmiała się wniebogłosy i wyszła kręcąc głową. Na twarzach zebranych
pojawił się uśmiech lecz nikt nie odważył się śmiać głośno. Mader
poklepał starego przyjaciela po ramieniu, a ten jak oparzony odskoczył
i wyszedł z dumnie uniesioną głową. Wojownik pokręcił głową i usiadł
obok gospodyni. -
Będziemy mogli tu zostać? - spytał takim tonem jakby to już było ustalone.
- Oczywiście. W końcu
jesteśmy przyjaciółmi. Tylko za szkody to wy płacicie. -
Oby było tak jak mówisz. |
 |
Podnóże
wieży, czyli ogromna kamienica, była mrocznym i ponurym miejscem.
Nikt z rozsądnych nie zapuszczał się tam, a każdy, kto chciał dostać
się do wieży wchodził od frontu, wprost do sali obrad. Pokoje kamienicy
urządzone były gustownie i bardzo dokładnie. Ściany pomalowane na
różne kolory były jednolite i nigdzie nie wyszczerbione. Drewniane,
ciemne meble stały w każdym pokoju dokładnie na tym samym miejscu
co w innych. Dywany rozłożone na podłodze gdyby mogły mówić opowiedziałby
zapewne nie jedną historię o dawnych czasach, mimo to zachowały się
w idealnym stanie. W każdym pokoju stały dwa łóżka, tak, że zajęcie
miejsc nie było kłopotliwe. Archi i Lidiev, gdyż takie imię nosiła
jego opiekunka, zajęli komnatę najbardziej wysuniętą na południe tak,
że z ich okien wypatrywano nadciągającego wroga. Na północy pokój
zajął Mader i Deanyav, którzy wpatrując się w śnieżne zaspy milczeli
rozmyślając o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Dziewczyna obawiała
się tego, że może nie dożyć następnego wschodu słońca. Jej brat był
bezwzględny, a jego moc mogła z nią uczynić wszystko. Jej ukochany
wiedział o tym niepokoju, lecz nie reagował. Trapiły go myśli o Avril
i Krynotla, którzy zajmując najbardziej schowaną w cieniu wieży komnatę
drżeli teraz i nie wychylali nosa poza drzwi. Avril podjęła decyzję,
iż jeśli to będzie konieczne odejdzie razem z Gladys i będzie się
uczyć magii, tak jak jej przykażą, tylko po to, by uratować innych.
To właśnie o tej kobiecie myślał teraz Nazgolad. Rozkochała go w sobie,
a potem zdobywając wielką moc, porzuciła biedaka na pustkowi. Odebrała
mu wszystko i tylko dziwny przypadek sprawił, że przeżył. Przyjaciele
znaleźli go, gdy wędrowali za zwierzyną. Od tamtej chwili Nazi poprzysiągł
sobie, że gdy tylko nadarzy się okazja zabije tą, która potraktowała
go niczym psa. Gniew w nim wzbierał, lecz wiedział, że nie może pozwolić
sobie na myślenie jedynie o żądzy zabijania. Musiał działać jak prawdziwy
wojownik, jak przyczajony łowca, który atakuje tylko wtedy, gdy nadarzy
się okazja. Gdy już
wszyscy wypoczęli i zakosztowali wszelakich wygód, gospodyni zwołała
naradę w kamiennej sali, na szczycie wieży. Wszyscy usidli w wyżłobionych
w skale fotelach i czekali na rozwój sytuacji. Na zewnątrz panowała
zamieć, lecz w sali bez okien i jakichkolwiek szczelin było przytulnie,
ciepło i dziwnie smutno. Płomienie świec na okrągłym stole tańczyły
niewiadomo jakim sposobem. Na ścianach majaczyły posępne cienie dawnych
wojowników i panów tej wieży. Nazgolad przyglądał się im z taką uwagą,
że nie zauważył jak gospodyni wchodzi do komnaty i zasiada naprzeciw
niego. Patrzyła chwilę w skupieniu po czym zaczęła mówić głosem czystym
i niezwykle przyjemnym. -
Tutaj rozgrywały się największe spotkania dotyczące wojny między Kontynentem
a królestwami ludzi. Te cienie to pamiątki po tych, którzy zginęli
tutaj broniąc niepodległości naszego lądu. Pamiętam tamte dni tak
jakby to było wczoraj. Były niezwykle straszne i diabolicznie smutne.
Ginęły najwspanialsze krasnoludy i dostojne elfy, głowy wielkich państw
i narodów, które nie zgodziły się na rządy najeźdźców. A teraz Gladys
zebrała liczniejszą armię i znów szykuje się do ataku. Nas jest jednak
o wiele mniej. Roklem twierdzi, że to wy chcecie zaatakować nas, gdy
tylko Mader znów wróci na tron. -
Przecież dobrze wiesz, że chcę tylko zemsty za to, że mnie wygnała
z mego własnego domu. Moja służebnica nazmyślała o mnie memu ojcu,
a ten zauroczony nią wyrzucił mnie, skazał na banicję i... - głos
wojownika się załamał. W oczach zalśniły łzy, a usta wykrzywiły się
w dziwnym grymasie. -
I zabił wszystkich przyjaciół. Tylko ja i Lidiev zdążyłyśmy się uratować.
Ona zmieniła się w kota i węszyła gdzie się tylko dało, a ja zamieszkałam
w tej twierdzy i odtąd panuję na północy. To u mnie schodzą się krasnale
i elfy by znów zawrzeć sojusz i odnowić stare więzy. Po setkach lat
nienawiści i wojen znów jesteśmy przyjaciółmi. -
A ja potrzebuję was do walki z Gladys. Ty, Easnadh, jesteś bardzo
wpływowa i sama jesteś królową tutaj w krainie lodu. Mam nadzieję,
że uda ci się odnieść- jakiś sukces. -
Sukces? - gospodyni wyraźnie się zadziwiła, tak jakby to słowo było
dla niej nowością. - Mój drogi ja odnoszę same zwycięstwa. -
Chciałbym - głos wojownika załamał się - byśmy jutro odnieśli zwycięstwo.
Archi i Nazi macie pilnować- Avril i Krynotla, oni są najbardziej
zagrożeni. Lidiev ty, jeśli się zgodzisz, pomożesz Easnadh przy tworzeniu
bariery magicznej. Daenyav ty trzymaj się blisko mnie, będą chcieli
cię porwać. Oczy
Madera znów zabłysły płomieniem, a jego serce zakołatało mocniej.
Zbliżała się pierwsza bitwa, w której mógł poznać siłę przeciwnika.
Wiedział, że przegra, ale chciał walczyć. Ucieczka tylko opóźniłaby
przegraną, ale nie zapobiegłaby jej. Musiał walczyć, bo należał do
Wielkich Ludzi. Musiał poświęcić innych, by jego misja przetrwała. |
 |
Mader
patrzyła na zbliżającą się czarną kolumnę wojska. Był potwornie przemęczony
ciągłym wypatrywaniem przeciwnika. Wyciągnął zza pazuchy drewniany
róg, zdobiony emblematami Davien, skąd pochodziły Wielkie Elfy. Zadął
w niego z całych sił, a odgłos który się wydobył przypominał dźwięki
rogów, jakie dało się słyszeć podczas wojny o Kontynent. Echo poniosło
jego brzmienie i treść w głąb wielkiego, zaśnieżonego lasu. Zamieć
ustała kilka godzin wcześniej i teraz tylko drobniutki śnieg delikatnie
opadał na bielutką ziemię. Na znak, który dał wojownik, zza drzew
powychodzili, ubrani w białobłękitne szaty, wojownicy . Dostojne elfy,
dla których walka nie była pierwszyzną, stały dumnie przy bramie i
zasłaniały cały dziedziniec. Na murach twierdzy pojawili się łucznicy
z dwiema znakomitymi przywódczyniami: Avril po lewej i Deanyav po
prawej stronie wieży. Na tarasie, który umieszczony był nad wejściem,
a wciśnięty między dwa ramiona twierdzy zajęte przez łuczników, stały
dwie czarodziejki ubrane teraz w najdostojniejsze szaty. Ich ubrania
świeciły czernią, a końce rękawów i kaptura jaśniały złotem. Czarne
włosy opadały na śnieżnobiałe twarze. Teraz było widać, że obydwie
elfki uczone były w tej samej szkole magii. Nazywano je Córami Nocy
i tak brzmiały ich pełne imion - Lidiev i Easnadh aep Dhu, choć używano
tylko imion nadanych im przez Radę. Tylko one dwie pozostały po wojnie
o Kontynent, tylko one dwie znały moc i siłę Klejnotów i tylko one
dwie nauczyły się mocy płynącej z Bunakio. Tymczasem
czarna kolumna nadchodziła z Gladys i Roklemem na czele. Czarodziejka
miała na sobie długą fioletową szatę, gdzieniegdzie przyozdobioną
małymi topazami, których na Kontynencie było niezwykle mało i tylko
najbogatsi mogli sobie pozwolić na jeden czy dwa takie kamienie. Czarodziejka
miała ich na sobie natomiast około tuzina. Szła dostojnym krokiem,
a praktycznie lewitowała ponad śniegiem by nie ubrudzić swoich pięknych,
czarnych butów. Obok niej wyprostowany i przygotowany do walki kroczył
Roklem - nie tylko czarnoksiężnik, ale także bardzo dobry wojownik.
Ubrany był w czerwoną, połyskującą zbroję, na ramionach miał piękne,
szczerozłote naramienniki, do których przypięty został purpurowy płaszcz.
Prezentował się niezwykle godnie mimo swego młodego wieku i dziecięcej
twarzy. Za nimi maszerował cały zastęp, uzbrojonych nie tylko w miecze,
ale i kusze, ludzi. Ludzi którzy wiedzieli, że może nastąpić ich zwycięstwo.
Oni umieli szybciej odnowić swe królestwa i podnieść się po klęsce.
Elfy i krasnoludy, mimo iż cudem wygrały, to nie umieli podnieść się
po takich stratach. Ich pałace nigdy nie zabłysły taką chwałą, jak
niegdyś i dopiero w ostatnich latach, gdy wróg się zbroił, oni odzyskiwali
siły. Jednak wszystko odbyło się za późno, wróg nadszedł i wojna była
nieunikniona. Ich
stroje świeciły brązem i srebrem tak jak flagi ich króla, który pierwszy
odważył się podnieść rękę na elfy. Przypłacił to co prawda życiem
z rąk Cór Nocy, lecz ludzie nie załamali się, wciąż niszczyli i palili
zatruwając głowy krasnoludom i biorąc ich do swej armii. To właśnie
Gladys mieszała w głowach krasnali i to ona dopuściła do urodzin Krynotla.
Miała co do niego wielkie plany, lecz nagle niepowołanie pojawił się
Mader, który na setki lat odwiódł jej niecny plan, choć sam niewiele
wiedział o tym co zrobił. Cień
bitwy nadchodził niczym szum wiatru, cicho, ale pewnie. Gladys zatrzymała
się przed bramą i przeszedłszy między elfimi wojownikami weszła do
twierdzy, a raczej tego, co po niej pozostało po tylu latach. Uderzenia
obcasów o podłogę roznosiły się echem po całej wieży czyniąc niezmiernie
głośny hałas. Mader i Easnadh zniknęli z balkonu wchodzą do środka
wieży. Zasiedli przy okrągłym stole i czekali na gościa. Drzwi
otworzyły się z łoskotem, a do środka niczym podmuch wiatru wpadła
czarodziejka. - Co
to ma być?! - zapytała wściekle. - Przychodzę tu na rozmowy, a wy
wystawiacie wojsko? -
Popatrz przez okno. Co widzisz? Bo ja setki ludzi, armię wojowników,
kuszników i łuczników, a także wielu magów, którzy uczyli się podstaw
Bunakio - mówiła przyciszonym głosem gospodyni. Wydawała się niezwykle
spokojna, lecz Mader wiedział, że to tylko pozory. -
Powiedziałam, że jak się nie zgodzicie to odbiorę ich siłą. Sama bym
sobie nie poradziła. -
Więc myślisz - zaczął wojownik - że nam udałoby się odeprzeć atak
tylu ludzi? - Chcecie
zatem walczyć-? Już ja wam pokażę walkę! Ostatnie
słowa nie zabrzmiały jak groźba, ale raczej obietnica, choć czarodziejka
sama nie
wierzyła swoim słowom. Zatrzasnęła za sobą drzwi i wyszła na zewnątrz.
W międzyczasie Roklem wzbił się w powietrze i zatrzymał przed Daenyav.
Przyglądał się jej z tęsknotą i żalem. -
Jesteś pewna, że tego chcesz? On jest potworem. -
To mój potwór i bardzo go kocham. -
Czy już zapomniałaś, jak cię ranił i upokarzał, jak bawił się tobą
niczym własnością? Za co ty go kochasz? -
Bo umiał... - dziewczyna zatrzymała na chwilę wzrok na wychodzącej
Gladys, która patrzyła teraz prosto na nią. - Bo umiał się przeciwstawić-
wszystkiemu i mimo tylu niepowodzeń, pokochał mnie. -
On ciebie? Wolne żarty - Roklem zaśmiał się rechotliwie i pokręcił
głową. - Toż to niedorzeczność. -
Jednakże mój bracie, nam się udało. W
tym momencie czarodziejka w fiolecie strzeliła palcami i gestem ręki
kazała zejść swemu druhowi na ziemię. Ten popatrzył zadziwiony tak
szybkim rozwojem sytuacji i już chciał opaść swobodnie na ziemię,
gdy nagle poczuł przeszywający ból w brzuchu. Spojrzał na swoją siostrę
i oniemiał. Jeszcze przed sekundą stała spokojnie, a teraz już odkładała
łuk. Spojrzał na siebie i pokręcił z niedowierzaniem głową. W jego
zbroi tkwiła strzała, a tuż pod nią wąską stróżką ściekała krew. Jedna
kropla oderwała się od reszty i wolnym, ale pewnym lotem opadła prosto
na bielutki płat śniegu rozbijając się i pozostawiając dziesiątki
szkarłatnych malutkich śladów na białym puchu. Roklem jeszcze raz
przyjrzał się swojej siostrze. -
A więc wybrałaś śmierć. Przykro mi, że musimy w ten sposób zerwać
rodzinne więzy. Ostrzegałem cię. Teraz na pewno tamta dwójka wpadnie
w nasze ręce to mówiąc wskazał ręką na Avril i stojącego nieopodal
Krynotla. - Może
jedną bitwę wygrasz, ale wojna będzie nasza. Czarodziej
zaśmiał się w głos i spokojnie opadł na ziemię. Wyciągnął z pancerza
strzałę i hamując krwotok wyszeptał jakieś zaklęcie. Złamał strzałę
i tym samym momencie Daenyav omdlała i upadła na kamienną posadzkę.
Czar zadziałał. Głowy całej drużyny zwróciły się w jej kierunku. Gladys
tylko czekała na moment załamania. -
Lemaan jahid injan (dla jednej rzeczy)! - krzyknęła na całe gardło.
- Nekama (zemsty)! -
odpowiedział chóralnie tłum jej wojowników. Czarodziejka
zniknęła wraz z piątką magów, którzy przyszli, by zdobyć twierdzę.
Mader
uniósł swą ukochaną na ręce i wbiegł do sali, w której jeszcze przed
chwilą siedział. Położył dziewczynę na kamiennym, okrągłym stole.
Chwilę wahał się przed podjęciem decyzji. Żeby ją uratować musiał
ofiarować własne serce, a przynajmniej jego część. To by oznaczało
wielkie niebezpieczeństwo. Gdyby ona zginęła on również i odwrotnie.
Musiałby jest pilnie strzec i nie zostawiać ani na moment. Musiałby
być jej cieniem, który towarzyszy jej także w największych ciemnościach,
a to było bardzo trudne zwłaszcza przy rozpoczętej właśnie wojnie.
Myślał, a jego głowę przeszywały setki niepokojących przypuszczeń.
Bał się o wszystko. Myślał. -
Nikt nie może tu wejść przez kilka godzin - krzyknął do wchodzącej
do sali Easnadh. - Pilnujcie drzwi, ty i Lidiev! -
Zrobimy co w naszej mocy. -
Macie zrobić więcej! Być
może dodał coś jeszcze, ale zagłuszył to huk zamykanych z siłą drzwi.
Został w sali sam.
Wahał się drobną chwilę. Nie wiedział, co tak dokładnie robi. Kochał
ją, ale jednocześnie bał się, że przez głupi przypadek może ją zabić.
W końcu jedna myśl przebiła się poprzez wszystkie: "Jestem Wielkim
Człowiekiem". To wystarczało. Roklem
stanął na tarasie, tuż przed Krynotlem. Uśmiechnął się paskudnie i
czekał na dogodny moment do rozpoczęcia bitwy. Wodził mieczem przed
oczami przeciwnika chcąc go zastraszyć. Półkrasnolud wiedział, że
ma o wiele mniejsze szanse na wygraną. W końcu on nie znał się na
czarach, a jego przeciwnik był jednym z największych magów na całym
Kontynencie. Archi
i Nazgolad zeszli na przedpole twierdzy i zajęli miejsca dogodne do
ataku. To oni mieli dowodzić obroną wieży i nie mogli dopuścić do
przegranej. Roklem popatrzył na nich i zakrzyknął do dowódców swej
armii: - Laharog
hakol (zabić wszystkich)! -
Lemaan damin gum szewach (dla krwi i chwały)! - odkrzyknęli dobywając
mieczy. Bitwa zaczęła
się momentalnie. Pierwsza kolumna wojska rzuciła się na siebie w krzyku
i
żądzy zwycięstwa. Miecze jednych zatapiały się w ciałach drugich.
Z balkonów twierdzy i zza pleców walczących posypał się grad strzał
prosto w przeciwników każdej strony. Archi zniknął gdzieś w morderczym
szale i rąbał przeciwników niczym młode drzewa. Czerwona posoka wsiąkała
w śnieg robiąc z niego śliskie błoto. Każdy kto upadł tarzał się w
krwi swych wrogów i współ sprzymierzeńców. Ciężki wysiłek malował
się na twarzach elfów gdy nacierały na nich coraz to nowsze oddziały
wrogich ludzi. Szale zwycięstwa były mocno przechylone na stronę napastnika.
Łucznicy tracąc strzały zeskakiwali na ziemię broniąc do upadłego
twierdzy. Trzy setki mieszkańców. Na
polu bitwy aż wrzało od krzyku i szczęku żelaza. A tymczasem w środku
wieży, tuż przed salą narad dwie czarodziejki, ostatnie Córy Nocy,
całą swą mocą broniły dostępu do Madera. Easnadh była znacznie silniejsza
od swej siostry i to ona trzymała wodze w tej walce. Lecz jej przeciwniczką
była najpotężniejszą czarodziejką jaka kiedykolwiek powstała. Kłęby
iskier i ognia przelatywały z jednej strony na drugą zatrzymując na
niewidzialnych barierach. Z pięciu zaciężnych magów pozostało już
tylko dwóch najsilniejszych, którzy wspierając Gladys atakowali zawzięcie
niczym psy. Ich czarne oczy lśniły niczym obsydiany, a moc, która
z nich wychodziła niszczyła wszystko, co napotkała na swej drodze.
Gladys jednak nie używała pełnej mocy. To by ją zabiło. Zbyt wielka
energia mogłaby ją zniszczyć i raz na zawsze pogrzebać plan opanowania
Kontynentu. Czarodziejka musiała się pilnować. Lidiev wiedziała o
tym i wykorzystywała to. Blokowała czary magów i pozwalała na starcie
pomiędzy Easnadh i panią w fiolecie. Na
zewnątrz z krzyku walczących dochodził szczęk najlepszego żelaza.
Krynotl zawzięcie bronił swego życia, a także życia swej ukochanej,
która słała strzały niczym zwykłe piórka. Półkrasnolud atakował z
całym impetem, chcąc zmęczyć przeciwnika i nie pozwolić mu na rzucenie
czaru. Był odporny na magię, lecz zaklęcia czarnoksiężnika mogły mu
bardzo zaszkodzić. Wiedział, że nie może przestać walczyć, bo w jego
rękach leżało życie kilu osób i powodzenie całego przedsięwzięcia.
Easnadh w szale walki
i napięciu mocy nie wytrzymała. Rzucając się do Gladys rozszarpała
jej rękę króciutkim sztyletem. Na ten moment tylko czekała Lidiev.
Czarodzieje podbiegli do swojej przywódczyni by jej pomóc, a stojąca
pod drzwiami Córa Nocy wypuściła z rąk ogromny snop ognia, którym
powaliła przeciwników. Nie żyli, lecz ich przywódczyni wpadła w szał.
Odrzuciła od siebie przeciwniczkę i mocą przybiła ją do podłogi tak,
by nie mogła się ruszyć. Zasklepiła ranę czarem i pstryknięcie palców
naprawiła rozszarpany materiał sukni.- Idź po nich i uciekajcie do
lasu - krzyknęła Easnadh. -
Milcz! - rozkazała Gladys. - Ty nigdzie nie idziesz rzuciła do Lidiev.
W tym momencie drzwi
do sali otworzyły się z hukiem i stanął w nich Mader trzymający na
rękach swą ukochaną. W jego oczach płonął ogień, a krótkie włosy tańczyły
delikatnie. Cały korytarz przeszyła przedziwna, silna moc. Wojownik
nic nie powiedział, podszedł do Lidiev i głową wskazał jej drzwi.
Przeszył wzrokiem Gladys i skłonił się Easnadh. Nie był w stanie mówić,
lecz wiedziała, co chce powiedzieć. -
Poczekam, aż odejdziecie. Nie bój się, nic tu nie zostanie szepnęła
pani wieży. Gladys
nagle zrozumiała, co się dzieje i co wszyscy zamierzają zrobić. Rzuciła
się biegiem do drzwi i biegnąc przez taras rzuciła tylko: -
Bierz ich i idziemy! Roklem
nie zrozumiał dokładnie sensu słów swej pani, lecz jednym szybkim
ciosem przy
pomocy magii obalił na ziemię Krynotla i przycisnął go nogą do ziemi.
Ukradkiem spojrzał na stojącego w drzwiach Madera i szepnął cicho
do przeciwnika: -
Już po wszystkim krasnalu, teraz jesteś nasz. -
Jest tylko mój! - rozległ się krzyk Avril, a zaraz potem ostatnia
jej strzała przeszyła gardło kochanka zabijając go i niwecząc plany
Glayds. - Teraz możecie mnie zabrać! -
Idiotko, co ty zrobiłaś?! Zabiję cię za to. Chciał
wzbić się w powietrze, lecz w tym momencie na tarasie znaleźli się
Archi i Nazgolad. Uśmiechnęli się paskudnie i poklepali Roklema po
ramieniu. - Lepiej
rób, co chce twoja pani, bo ostra z niej kobieta - zaśmiał się Naz.
- Jeszcze się spotkamy
- wzburzył się czarodziej. -
Mamy taką nadzieję - odparli równocześnie. Bitwa
była już praktycznie przegrana. Roklem związał ręce Avril i odleciał
z nią podążając za swoją panią. Elfy ledwo dawały sobie radę z dobrze
wyszkolonym ludzkim przeciwnikiem. Nie było szans na jakąkolwiek wygraną
i pokonanie armii, która atakowała Kontynent. Mader odwrócił się,
skłonił jeszcze raz gospodyni i odszedł spokojnym krokiem w stronę
zejścia. Lidiev szła tuż za nim, a jego dwaj synowie osłaniali go
i odpychali tych, którzy mogli zaszkodzić. Pod osłoną mocy Córki Nocy
odeszli do lasu i kryjąc się między drzewami odeszli niepostrzeżenie.
Przegrali pierwszą bitwę, lecz wojna miała być ich. Stracili ostatni
bastion i dom na drodze do zwycięstwa. Mader stracił jedną z ostatnich
szans na odzyskanie tronu i pokonanie Gladys. Wszystko wydawało się
stracone. Stracili najlepszego strzelca, przyjaciółkę i tracili kolejną
dziewczynę, która stałby się ich przyjacielem i która mogłaby im pomóc.
Ich przywódca mimo nerwów jakie panowały w całej drużynie nie podawał
się. Wiedział, że wszystko będzie dobrze, lecz muszą czekać. Gdy
tak szli, słyszeli za sobą słabnące okrzyki kończącej się bitwy i
wiwaty ludzi. Nagle między drzewami ukazała im się młoda elfka. Jej
suknia była cała biała, a jasne włosy falowały mimo iż nie było wiatru.
Podeszła do Lidiev i coś jej szepnęła. Nagle Córa Nocy rozpromieniała,
jej suknia zmieniła kolor na biały, a włosy z czarnych zmieniły barwę
na rudą. Obie elfki przyklęknęły przed Maderem. Ten oczami pozwolił
im powstać. Zrozumiał, co się właśnie dzieje i że będzie mu trudno
przetrwać, lecz myślami nie opuszczał ledwo żywej Daenyav. Usiadł
na śniegu między drzewami i ostatni raz przed zamknięciem oczu spojrzał
na szczyt wieży. Stała na nim w pięknej czarnej sukni, Easnadh. Jej
włosy falowały na silnym wietrze, a oczy przeszywały puszczę w poszukiwaniu
przyjaciół. Odnalazła ich, uśmiechnęła się i nagle jeden wielki blask
przeszył całą okolicę, a zaraz potem ogromny huk wybuchu przerwał
ciszę popołudnia. Zobaczyli tylko, jak Easnadh znika, a pod jej nogami
zapada się twierdza. Wieża padła, niszcząc przy tym falę uderzeniową
wroga. Elfy i ludzi przeszyci potężną mocą padli na ziemię i już więcej
nie powstali. Wygrana okupiona wielkimi stratami. Mader pokiwał głową
i zamknął oczy. Nim zasnął, szepnął tylko: -
Czasami trzeba się poświęcić. |
txt:
|
|
Od autora:
W opowiadaniu zastosowałem tłumaczenia na hebrajski lecz z gramatyką
polską. Ładnie brzmi, choć znający ten piękny język chcą mnie
pewnie przerobić na (cenzura), to jednak po prostu nie miałem
okazji spotkać nikogo takiego, kto mógłby mi ładnie gramatycznie
przetłumaczyć teksty na ten piękny, płynny język. Za brak rozwagi
przepraszam. |
Konrad
Olszewski |
|
|
|