Fakty


Smok i wiedźmin
szyscy zapewne wiecie o ekranizacji prozy Andrzeja Sapkowskiego dotyczącej postaci wiedźmina Geralta.
Czy nie zastanawiało Was, w jaki sposób zostanie przeniesiony na srebrny ekran wielki złoty smok?
Gazeta Wyborcza opublikowała artykuł, który do czasu ukazania się filmu w kinach, musi zaspokoić Waszą ciekawość.

Możemy się przyznać do smoka

Rozmowa z Pawłem Nurkowskim, szefem pracowni ART-PN realizującej komputerowe efekty specjalne do „Wiedźmina".
Jak zrobić film, którego główny bohater ma oczy o pionowych źrenicach, Jego ukochana jest czarodziejką, a oboje toczą rozmowę z kilkunastometrowym złotym smokiem? Bez komputerowych efektów specjalnych nie ma nawet co o tym myśleć.
I dlatego „Wiedźmin" - film oparty na fantastycznych opowiadaniach Andrzeja Sapkowskiego - powstaje przy wsparciu speców od komputerowej magii ze studia ART-PN.
MICHAŁ WOJTCZUK: Jak dołączyliście do ekipy robiącej „Wiedźmina"?
PAWEŁ NURKOWSKI, SZEF ART-PN: - Jakieś dwa lata temu pojawiły się pierwsze wieści o tym filmie. Wtedy projekt mnie nie porwał - nie czytałem opowiadań Sapkowskiego, a o czym będzie film, do końca nie było wiadomo. Po przeczytaniu scenariusza stwierdziłem, że to materiał na znakomity film. Zrobiłem prezentację możliwości naszej firmy i zgłosiłem ofertę. Wyboru dokonał Heritage Films.
Jakiego rodzaju efekty przygotowujecie? Animujecie tylko nieistniejące stworzenia takie Jak smok, czy może również pomnażacie wojska lub podretuszowujecie sceny używania magii?
- A co już wiadomo?
Na pewno wiadomo, że będzie smok. Bez magii pewnie się nie obejdzie, mówi się też o kilku bitwach...
- No to możemy przyznać się do smoka. Oprócz niego robimy jeszcze dwie inne grupy potworów. Miał zresztą być tylko smok, ale nasze początkowe prace bardzo się spodobały i dodano nam trochę potworów. Ponadto pomagamy przy kompozycjach - poprawiamy krajobrazy, retuszujemy widoki...
Skąd czerpaliście inspiracje graficzne do wykreowanych przez Was postaci?
- Stworzyliśmy dokumentację wszystkich smoków, do jakich udało nam się dotrzeć, od wawelskiego zaczynając, poprzez tego z filmu „Dragonheart" z Seanem Connery, na smokach z chińskich legend kończąc. Uwzględniliśmy kilkanaście szczegółów z książki Sapkowskiego: że smok ma kocie ruchy, że jest złoty, wysokość smoka w stosunku do konia... Kilkadziesiąt rysunków zaprezentowaliśmy reżyserowi, operatorowi, scenarzyście, producentowi... Długo dyskutowaliśmy. Ja np. chciałem, żeby smok miał 35 metrów, a inni członkowie ekipy przekonywali, że powinien mieć dwa metry, żeby rycerz na koniu miał szansę w starciu z nim. W końcu znaleźliśmy smoka, który się wszystkim spodobał. Powstała makieta smoka, potem jego wygląd doskonaliliśmy jeszcze w komputerze. Musieliśmy nawet dokupić specjalistyczne oprogramowanie, żeby realistycznie wyglądała jego skóra!
Ekipa mówiła Wam, jakich postaci oczekuje, a czy Wy mówiliście ekipie, czego oczekujecie od nich?
- Oczywiście. Nie siedzimy tylko nad komputerami. Przed zdjęciami obejrzeliśmy wszystkie plenery. Ustalaliśmy z operatorem: „O, tu będzie stał smok, tam trzeba ustawić kamerę". Na bieżąco rozrysowywaliśmy sceny w obrazkach, tzw. storybordzie. Na podstawie tych obrazków później kręcono scenę.
Jaka scena była najtrudniejsza, stanowiła dla Was największe wyzwanie?
- Hmm.... No nie, nie mogę tego powiedzieć. Wszyscy potem patrzyliby tylko na tę scenę. Niekiedy strasznie żmudne są prace nad jakimś niewiele znaczącym detalem. Jeden z elementów ciała smoka poprawialiśmy na przykład przez prawie miesiąc. Na pewno wyzwaniem jest dla nas to, że pierwszy raz pracujemy z tak profesjonalną ekipą. Naprawdę tu wszyscy znakomicie znają się na rzeczy i dokładają wszelkich starań, żeby wszystko zrobić najlepiej, jak potrafią.
A co z presją ze stromy fanów Sapkowskiego? Słyną z tego, że opowiadania o Geralcie doskonale znają, a twórcom filmu stawiają wysokie wymagania...
- Czujemy to ciśnienie. Trochę nas pociesza to, że każdy z fanów inaczej wyobraża sobie postaci z tych opowiadań. Więc jeśli jedni będą nas krytykować, na pewno innym nasza wizja się spodoba. Ale musimy sobie wyjaśnić jedną rzecz - to nie będzie „Park Jurajski ni". Nie te finanse - cały budżet „Wiedźmina" to 20-30 proc. kwoty, którą w filmie amerykańskim przeznacza się tylko na efekty specjalne. Niestety, pod tym względem jesteśmy w tyle za kinem amerykańskim. Ale niektóre techniki, których używamy, niczym się nie różnią od technik używanych przez Amerykanów. Np. ruchy naszych komputerowo wykreowanych postaci opracowujemy, nakładając na człowieka sieć sensorów, które rejestrują jego ruchy. Twórcy „Władcy Pierścieni" animowali postać potwora Golluma w ten sam sposób.
Ile minut filmu zajmą sceny powstałe przy komputerowym wspomaganiu?
- Trzy. Oczywiście nie jednym ciągiem, to się rozkłada na kilkadziesiąt ujęć, są takie, które trwają pół sekundy... To, co robimy, to jest w polskim kinie nowość. Dla nas zresztą troszeczkę też - nie robiliśmy jeszcze takich rzeczy. Nie mieliśmy dla kogo - do tej pory w polskich filmach nie było komputerowych modeli, które się poruszają, wchodzą w interakcję z realnymi aktorami. Tutaj to wszystko jest, postaci realne i komputerowe walczą ze sobą na śmierć i życie.
Na jakim etapie są prace?
- To jest tak: najpierw robimy animacje gorszej jakości, w tzw. wersji off-line. Gdy zaakceptują je twórcy filmu, animacje przenosimy na wysoką rozdzielczość, żeby na kinowym ekranie nie były niewyraźne. Wszystkie materiały skanujemy za granicą - w Polsce nie ma odpowiednich urządzeń. Każda klatka zajmuje kilkanaście megabajtów pamięci, zczytywanie jednej trwa godzinę-dwie. Później świat wykreowany komputerowo komponowany jest z tym realnym. Realistyczny obraz tworzy pięć czy sześć elementów, które nakłada się na siebie. Np. zdjęcia pleneru to jeden element, drugi element to smok, trzeci - para, która bucha z jego nozdrzy, czwarty - kurz, który podnosi się po jego stąpnięciu... Jesteśmy na etapie uzyskiwania akceptacji naszych wersji offline.
Rozmawiał: MICHAŁ WOJTCZUK

Źródło: Gazeta Wyborcza (31 marca - 1 kwietnia 2001)