Opowiadanie


Thauglor Srebrnołuski
część II

astępny przyjechał aż z południowych księstw, (zależnych oczywiście od królestwa Nivarlonu, na którego tronie zasiadał król Hinterlabdegar długie imię - wielu posłańców powtarza je sobie przed ogłaszaniem woli władców sąsiednich królestw, gdyż wiedzą, że przekręcenie tego słowa ma skutki związane z utratą kończyn, lochami, ewentualnie rozżarzonymi do czerwoności prętami...).
Był to władca sprawiedliwy i mocarny, dobrze rządził państwem. To znaczy tak głosiły wszystkie kroniki, wszyscy poddani tak sądzili, no może wszyscy żywi - jeżeli nie, to w zaskakującym tempie obrońcy prawa i porządku upewniali się, by temperatura ciała "obłąkańca" powoli, lecz stale opadała lub rosła szybko do przesadnych granic. Nie, skądże nie były to rządy terroru, nasz władca nie jest przecież tyranem? No właśnie...
Dosyć dywagacji, zajmijmy się naszym rycerzem.
Po raz kolejny - jego ekipa zachowywała się bardzo głośno - smok usłyszał wroga z bardzo daleka.
Tym razem nauczyciel zaproponował mu metodę własnej koncepcji:
- Weźmiesz go "na kamień"
- Co? Wiesz dobrze, że zmiana w kamień jest nieodwracalna.
- Nie jestem aż tak nierozważny - uśmiechnął się Majonez. - słuchaj uważnie: wyjdziesz z jaskini i ustawisz się bokiem do nadchodzącego wroga, zastygniesz w bezruchu na kilka minut, nie reaguj nawet jak Cię kopnie, poczekaj aż się odwróci lub zsiądzie z konia. A wtedy go capnij. Finito. Tyle. Do roboty!
- Dobra, nie popędzaj mnie...
Smok ustawił się według instrukcji i z łatwością zastygł w gadzim bezruchu - nawet (a może zwłaszcza?) małe jaszczurki to potrafią. To, czego większość z nich nie potrafi*, to generowanie małych wzorków na każdej łusce, czego z pewnością nikt nie uznałby za cechę istot żywych - dawało to smokowi sporo dobrego kamuflażu. W tej pozie wyglądał jak rzeźba w skali jeden do jeden ręki jakiegoś zbyt ambitnego artysty, któremu chciało się pracować nad wieloma nieistotnymi szczegółami.
Rycerz zbliżał się na czele hałastry wieśniaków i jego osobistych giermków. Niewątpliwie wyglądał na kogoś, kto dorobił się fortuny na wyzysku (zwanym również feudalizmem) i rabowaniu przypadkowych wiosek w czasie wojskowych wypadów jego księcia. Nie był jednak typowym łowcą nagród, kierował się rządzą władzy i sławy - znów nie odwagą. Smok westchnął w myślach, czytając z jego umysłu jak z książki. Nie musiał przeciwnika widzieć, żeby wiedzieć co on robi (aczkolwiek widział go kątem oka). Ustawiony był bowiem bokiem, pod kątem - w pozie drapieżnika - bezwzględnego zabójcy, jednak paszczę miał zamkniętą - Nie palę. - Powtarzał sobie w myślach - Nie zabiję, tylko oszołomię, przepędzę, przestraszę i nie wrócą.
Rycerz ostrożnie podszedł do smoka, przyjrzał mu się dokładnie, obszedł dookoła, wreszcie podszedł do nieruchomych oczu i patrzył na nie pół minuty, po czym odszedł się skonsultować ze swoim doradcą. Po chwili przywiązał konia do większego krzaka, jednego z niewielu w kamiennym kręgu, które przeżyło obskubywanie przez Majonezowego osła. Majonez wyścielił wejście do smoczej jaskini kośćmi zwierzęcymi, tak by odstraszało mniej zorganizowanych wieśniaków i dzieci. Najeźdźcy jednak nie zważali na te okoliczności.
Nie podeszli nawet do wejścia jamy.
Niestety nie wszystko poszło po myśli naszego jaszczura.
Wręcz przeciwnie, rycerz podszedł do smoka i odwrócił się do swoich podwładnych.
- Odkuwać, pokruszyć na mniejsze kawałki i pakować po belkach na wóz, tylko nie naruszcie głowy!
_______________________________
* To, czego z pewnością potrafią małe jaszczurki, to topienie skały macierzystej własnym oddechem i miażdżenie najtwardszych zbroi w dwóch palcach, chociaż kto je tam wie....

ięgnijmy wzrokiem na drugą stronę kryształowej kuli. Za mglistym, szarym obłokiem i wulkanicznymi wyziewami kryli się stłoczeni kibice...
Słowo kryli się jest trochę nie na miejscu, zwłaszcza, gdy za obłoczkiem schować się ma obiekt rozmiarów ciężarowego ZIŁ - a. Tym bardziej nie na miejscu jest słowo stłoczeni. Stłoczeni ludzie na przykład jadą porannym autobusem, gdy całe osiedle jedzie na tą samą godzinę do pracy lub szkoły. Jest to również osiemnaście osób w budce telefonicznej (lub inne podobnie ekstremalne przypadki). Stłoczone samochody ciężarowe to co innego... jeszcze lepiej wytłumaczyć ten efekt wizualny wypełnionym po brzegi kinem samochodowym wielkości parkingu przed dużym supermarketem. Tak, a teraz wyobraźmy sobie, że ekran ma rozmiary telewizora czternastocalowego. To się dopiero nazywa utrudniona obserwacja.
Wiele przyjaciół naszego młodego smoka, z braku lepszych rzeczy do robienia przyglądała się jego poczynaniom.

ajpierw polali mu szpony wodą, by rozmiękczyć podłoże. Smok nie ukrywał zdziwienia, niecierpliwił się, próbował nawet dawać wszystkim do zrozumienia, że jest żywy. Mrugnął okiem do jednego z kamieniarzy. Nie poskutkowało. Swoją drogą widać było, że ten rycerz przygotowany był na wszystko. Miał nawet parę wozów na fragmenty rzeźby. Smok zmienił wzory na łuskach kilka razy, nawet ich odcień. Jednak ci ludzie byli inni, niż poprzedni, których spotykał spotkał. Niewielka jego cząstka podpowiadała mu o konieczności działania. W tym momencie stało się coś przełomowego, ktoś go ukłuł dłutem w nogę.

aństwo Opal mieli pełne ręce roboty, w ich gospodzie zatrzymywały się niezliczone zastępy gapiów, bohaterów, przyszłych bohaterów, zapomnianych bohaterów, niepozornych niziołków, krasnoludów, posłańców, łowców nagród i profesjonalnych zabójców. Byli nawet alchemicy. Magów (jeszcze) nie było, lecz kilku obserwowało poczynania licznych poszukiwaczy przygód z daleka (różnymi znanymi im sposobami, wścibski mag potrafi wcisnąć swoje spojrzenie prawie wszędzie). Nie trzeba było narzekać na brak pracy. Każdy z rodziny Opali miał coś do roboty. Dochodziły wieści o armii króla Hinterlabdegara nadchodzącej szybkim marszem z południa. Do jutra ma być przygotowane miejsce pod obóz.
Tymczasem w kierunku jamy bestii wyrusza kolejna grupa łupieżczo-wyzwoleńcza. Ciekawe, czy oni sobie poradzą? Całkiem możliwe, bowiem są to potwory z piekła (czyt. - Miasta) rodem. Profesjonalni zabójcy Smoków. Okropni, bezwzględni mordercy. Na dzisiejszy dzień szczycą się "oswobodzeniem" północnych ostępów spod panowania starej smoczycy, zostało jej niewiele życia po ranach zadanych w nieuczciwej walce. "Tylko podstępem można wykurzyć gadzinę", jak mawiał herszt bandy. Miał blizny na twarzy po walce ze znajomym naszego smoka, który nadal leczy się z ran. Słowem, są to ludzie niebezpieczni. Korzystają z doświadczeń ludzkości w dziedzinie smokobójstwa, zapisywanych przez ich poprzedników od wielu, wielu lat...

powietrzu unosił się zapach spalenizny, kilka wozów i mnóstwo narzędzi kamieniarskich pozostało rozrzucone w nieładzie. Zakłopotany smok stał obok zwłok kilku nieszczęśników, którzy prubowali wywieźć jego nogę. Majonez próbował się opanować.
- Miałeś nikogo nie zabijać!- krzyczał.
- Ja nie chciałem im zrobić krzywdy, to był odruch, no wiesz....ten...o, bezwarunkowy.
- Co się stało, to się nie odstanie, a teraz grzecznie posprzątaj to z łaski swojej...

Dzień był słoneczny, niebo całkowicie bezchmurne. Nic nie zwiastowało zła, które miało nadejść.
Magia wykracza poza granice wszechświata. Magia zmienia kształty i umysły. Magia jest jednak niebezpieczna w rękach nieodpowiednich ludzi.

ajonez mieszał sos dużą, drewnianą łyżką w żelaznym garnku. Jego myśli błądziły po wielkich zastawionych stołach dworskich. Co mnie podkusiło? - myślał. Przygotowywał wcześniej uczty dla setki osób. Nie chodziło tu o ilość. I było łatwiej. Nie trzeba było kroić. Usłyszał głos Smoka:
- Co tak pachnie?
- Eeee...., sos,....grzybowy.
- To dobrze. Jestem głodny, a twoją kuchnię wolę zdecydowanie od surowego mięsa.
Gady, jak wiadomo mogą długo wytrzymać bez jedzenia. Nawet parę miesięcy. Smok jednak wybija się ponad swoich krewniaków. Jego skomplikowany system trawienny wymaga regularnych dostaw pokarmu, by podtrzymać w gotowości łatwopalne gazy...

- Tam, Panie, tam!
- Jesteście pewni?
- Tak, bestia mieszka sama w straszliwym kręgu kamiennym. Powiadają, że wejście jest zasłane ludzkimi kośćmi!
- Dobrze, a teraz zostawcie nas. Precz powiedziałem!
Grupka wieśniaków rozbiegła się w popłochu. W szerokim parowie pozostała tylko nieliczna grupka łowców nagród. Byli wyładowani wszelkim sprzętem smokobójczym, nawet wnykami wielkości koła młyna wodnego (po rozłożeniu). Od dzieciństwa szkolono ich w walce. Byli niebezpieczni dla każdego człowieka. Ale czy dla smoka? O tym się przekonamy.

ąską drogą leśną jechał kupiec. Zamierzał sprzedać swój towar na rynku w stolicy księstwa na południu. Zobaczył z daleka proporce jazdy z godłem Hinterlabdegara (wszyscy je znają - przez złośliwych określane jako rozczapierzony gryf we krwi jego poddanych, a przez samego króla jako symbol władzy, potęgi, waleczności i braterstwa - prawda leży, jak to często w takich przypadkach bywa, gdzieś po środku...). Zjechał natychmiast z drogi, by ustąpić miejsca ciężkiej jeździe, kolumnom łuczników i kuszników, a potem wozom z zaopatrzeniem i ciężkim maszynom oblężniczym, ciągniętym przez woły. Gdy pożegnał tylną straż sztucznym uśmiechem, wrócił na trakt i kontynuował swą podróż.... Tymczasem nieopodal przez las przedzierała się grupka najemników. Migały noże i bułaty. Kryminalne twarze co raz pojawiały się i znikały pomiędzy drzewami.

c.d.n.

Maciej Lorenc