Z
ciemnego wnętrza pieczary wydobywał się gryzący dym. Tłusty, pełznący
nisko przy ziemi, niosący zapach siarki i smoły. Całe otoczenie
jaskini, w tym także droga, pokryte było czarną, twardą substancją.
Sir Edward złożył dłonie
przy ustach.
- Bywaj!
Natychmiast musiał
ująć wodze, gdyż zaniepokojony rumak zatańczył pod nim.
- Bywaj! - zawołał
jeszcze raz.
W ciemnym wnętrzu dał
się dostrzec niewyraźny blask. Po chwili ukazał się niepozorny człowiek
dzierżący w lewej ręce łuczywo, a w prawej ogromny miecz, którego
koniec wlókł się po ziemi.
Sir Edward pomyślał,
że nie ma sensu posługiwać się bronią, której nie da się unieść
swobodnie. On sam musiałby się zdrowo wysilić, żeby machnąć takim
mieczem, a co dopiero ten chudy szczur.
Chudzielec, jakby odgadując
jego myśli rzekł:
- Posturę mam może
podłą, ale nie zważajcie, panie, na pozory. Tu niespodziewanie lekko
uniósł ramię z bronią i zawinął z furkotem ciężką głownią, jakby
miał w ręku ćwiczebny kij, a nie bojową klingę. Sir Edward splunął
od uroku, co widząc mieszkaniec jaskini roześmiał się chrapliwie.
Zaraz jednak spoważniał i powiedział z naciskiem:
- Skoroście już wleźli
w moją dziedzinę, panie, powstrzymajcie się, proszę, od plucia bo
okropnie tego nie lubię. Jak każdego zresztą chamstwa.
Sir Edward chciał potraktować
bezczelnego pustelnika ostro, ale w czas przypomniał sobie kto tu
do kogo przybył i kto od kogo czego, w jakim j celu... Zaraz, kto
od czego, dla kogo... Nie po co i dla kogo...
- Czyżbyście się, panie
zaplątali w konstrukcji gramatycznej? - zainteresowal się gospodarz.
Sir Edward poczerwieniał.
- Skoro już jestem
twoim gościem - warknął - postaraj się powstrzymać od czytania w
moich myślach, bo okropnie tego nie lubię. Jak każdego zresztą chamstwa!
- Celna riposta, panie
- pustelnik skinął z uznaniem głową - w dodatku będąca parafrazą
mojej wcześniejszej wypowiedzi...
- I nie używaj słów,
których znaczenia nie rozumiem - zirytował się znowu rycerz. - Tego
też nie lubię!
- Jaki wymagający panek
- mruknął pustelnik.
- Co tam mruczysz?
- Modlitwy, panie -
odparł bezlitośnie pustelnik. - Pozwólcie za mną do mego mieszkania.
Zaczął padać rzęsisty
deszcz, więc rycerz chętnie skorzystał z zaproszenia.
Wnętrze jaskini urządzone
było skromnie. Ot, ława z tarcic służąca za stół i łoże, kilka byle
jak zbitych zydli, na ścianach masa suszonych ziół, naczynia zawierające
jakieś substancje. W kotle nad sporym paleniskiem bulgotało smrodliwie.
- Co tam warzysz?
Pustelnik rzucił miecz
pod ścianę, zatknął w kunie łuczywo.
- Asfalt, panie
-Co?
- To takie coś, żeby
można wylewać tym trakty, na razie przynajmniej główne. To znakomicie
ułatwi podróżowanie i postawi na nogi handel. Właśnie tym jest wylany
dojazd do mojej pieczary.
- Znowu jakieś diabelstwo!
Łykom życie ułatwi, a porządne rycerstwo na psy zejdzie przez takie
wynalazki!
Pustelnik wzruszył
ramionami.
- Z czym przybywacie,
panie?
Rycerz rozejrzał się.
- Nie dasz mi nic do
picia?
- Nie.
- Zdechła u ciebie
gościnność!
Pustelnik pokręcił
głową.
- To nie tak, panie.
Wodę pijacie?
- Tfu - skrzywił się
sir Edward.
- No właśnie, a ja
nic innego nie mam.
- Dobrze. Słuchaj zatem,
chociaż, na honor, nie cierpię gadać o suchym pysku! Zdarzyło mi
się otóż złożyć córze wielkiego pana, a damie mego serca, pewne
ślubowanie...
- To bardzo nierozważne
- wtrącił gospodarz.
- Może. Ale zdarzyło
się. Czy możesz mi nie przerywać? Nie lub tego. Jak zresztą...
- ... każdego
chamstwa - dokończył pustelnik - Skądeś to znam.
- Właśnie. Słuchaj
więc. Ślubowałem tak długo wstrzymać się od kiebiecego ciała, aż
wytropię i pokonam stworzenie naprawdę i do imentu złe, taką esencje
zła...
- Co za idiotyczny
pomysł! - nie wytrzymał pustelnik.
- Tak?! - zaperzył
się rycerz. - To spróbuj wymyślić w naszych czasach coś oryginalnego!
Co lepsze i łatwiejsze ślubowania wytarte już jak gacie knechta.
Graala może miałem poszukać?
Pustelnik obrzucił
go przenikliwym spojrzeniem.
- Byłoby łatwiej...
- Co chcesz przez to
powiedzieć?
- Później, panie, później...
Mówcie dalej.
- Jako takową esencję
astrolog królewski wskazał smoki, złe i przwrotne, a przy tym przystępne
ludzkiej mocy. Tak więc stanęło, iż smoka łeb lubo żywą poczwarę
wybrance ofiaruję. Com się zjeździł, iłem zniósł nim powiedziano
mi jak smoka odszukać, jakie warunki wypełnić i zanim pokierowano
mnie do ciebie opiekunie smoczy...
- Glejt książęcy na
polowania macie? - przerwał mu pustelnik - Boś na kłusowanie nie
zezwolę.
- Oto jest - rycerz
podał pergamin opatrzony wielką pieczęcią. Pustelnik przebiegł go
szybko oczami.
- Opłata wniesiona?
Sir Edward wydobył
bez słowa drugi dokument. Pustelnik otworze szeroko oczy.
- Zwolnienie z płatności?
Ho, ho, musicie mieć, panie, możnych protektorów.
Sir Edward uśmiechnął
się skromnie.
- To nieistotne. Ważne,
bym poczwarę ubił, jako że okrutnie zaczyni mi doskwierać moje ślubowanie.
- Oj, obawiam się,
że przyjdzie wam zostać zakonnikiem.
- Co?! Co powiedziałeś?!
- Że przyjdzie wam
zostać...
- Słyszałem! Chcę wiedzieć,
dlaczego?
- Oszukano was. Smoki
bez wątpliwości żadnej wrednymi nad wyraz stworzeniami są, ale jako
uczynione przez Boga, nijak esencją zła być nie mogą.
- Jakże to?!
- Na ostatnim soborze
w Lateranie biskupi orzekli, iż nawet diabeł czy inne demony, w
tym i smoki, stworzeni zostali podług natury dobymi i stali się
źli sami przez się. Tak i diabła samego nie lza nazwać sencją zła,
jak widzicie.
- Inaczej mi gadał
astrolog! - rzekł groźnie rycerz. - Jemu wierzę, nie tobie. Smoka
chcę!
- Smok wam nie pomoże,
padliście ofiarą...
- Pomoże! Smoka chcę!
- Wierzajcie mi...
- Smoka!!! - ryknął
sir Edward
- Aleście uparci, panie.
Jak widzę nic was nie odwiedzie od zamiaru?
- Nie! Baby... Tfu!
Smoka mi trza! A porządnego!
- Jak chcecie, nie
będę się więcej sprzeciwiał. Musicie się widać przekonać sami. Wyboru
wielkiego nie ma, jako że smoków coraz to mniej, ile coś tam dla
was znajdę. Jest tu, i owszem, w okolicy smok jeden nazwiskiem Horynycz...
Rycerz zmarszczył brwi.
- Horynycz? - zapytał
nieufnie. - Czy to brytyjskie nazwisko?
- Nie, to imigrant.
U nas już od dawna słaba koniunktura na rodzimym rynku, choćby dlatego,
że zmniejszono dotacje z uwagi na wyprawy krzyżowe pustoszące skarbiec,
a i ludzie zaczęli bardziej garnąć się do handlu czy bankowości,
przestają lubić ryzyko. Zresztą nasze smoki zaraz chcą zamek na
pomieszkanie dostać, parę wsi, dziewic, regularnych podwyżek, dodatku
szkodliwego. A z zagranicy zdarzają się znakomici fachowcy, tani,
przy tym nie grymaśni. Choć i tych przymało...
- Nie ważne - machnął
ręką sir Edward - a ten, jak mu tam...
- Horynycz. Pochodzi
z dalekiego kraju, nieznanej i dzikiej Rusi.
- Właśnie. Zły on chociaż?
- To bestia! - wykrzyknął
pustelnik. - Potwór straszliwy, dyplomowany. Odebrał najlepsze wykształcenie,
wie wszystko co wredny smok wiedzieć powinien, a nawet więcej. Oczywiście,
jeśli ten was nie zadawala, mogę polecić innego, ale trzeba do niego
przeprawić się przez góry. To też gastarbaiter, tyle że z Bliskiego
Wschodu, niejaki Mustafa ibn Dżinn, naprawdę paskudna postać. Przykulał
się swego czasu za królem Ryszardom z Ziemi Świętej.
Sir Edward westchnął.
- Niech już będzie
ten Rusek, skoro do niego najbliżej.
- Słuszny wybór, panie,
jednak pozwólcie sobie zwrócić uwagę, że naprawdę na niewiele wam
się to zda, bowiem, jak już mówiłem...
- Zamilcz - warknął
rycerz. - Wiem ja co jest na rzeczy nie chce ci się szukać nowego
smoka, gdy tego ubiję! Leń z ciebie. Jakoweś podejrzane eksperymenta
robić wolisz, niż to, za co ci płacą!
Pustelnik wzruszył
ramionami. "Czekaj ciołku" mruknął cichutko pod nosem
i zanim rycerz zdążył się oburzyć, powiedział głośno:
- Wiecie, że glejt
opiewa na jedno polowanie?
- Przecież, że wiem!
Wyraźnie to tam napisano.
- Umiecie czytać -
zdziwił się opiekun smoków. Sir Edward obraził się.
- Skąd ci przychodzą
do głowy takie głupoty, prostaku? Jestem porządnym i uczciwym wojem.
Nie przystoi mi znać tego, co jeno klechom i łykom dozwolone. Przy
nie ów glejt sporządzono i odczytano.
- Wybaczcie, panie,
moje niewczesne podejrzenia, ale świat się zmienia.
- Jeszcze, aż tak nie
zwariował!
- Wybaczcie zatem.
Wracając do sedna sprawy, wiecie, że drugiego zezwolenia nie otrzymacie.
Edykt królewski z...
- Wiem, wiem. Jeden
rycerz może otrzymać tylko jedno pozwolenie w życiu. Jeśli mi się
nie uda, z pewnością nie będzie to już ważne. Nie dla trupa.
- Jednak moim obowiązkiem
jest zaznajomić was ze wszystkimi aspektami...
- Gdzie ten smok, pustelniku?!
Wskaż mi drogę i diabli z tobą i twoimi przestrogami! Nie ma zamiaru
tego wysłuchiwać.
- Jak sobie chcecie...
* * *
Na kamieniu, przed
pieczarą bardzo podobną do tej, którą zamieszkiwał pustelnik wygrzewał
się niepozorny, łysawy człowieczek w podniszczonej mocno opończy.
Kiedy sir Edward podjechał
bliżej, człowieczek otworzy oczy.
- Witajcie, wielmożny
panie. Szukacie kogoś, jeśli wolno spytać?
Sir Edward odchrząknął.
- Smoka Horynycza.
- Słucham.
- Smoka Horynycza!
- powtórzył głośniej, myśląc, że rozmówca nie dosłyszał.
- Słucham zatem.
- Jak to słucham?!
- sir Edward odniósł wrażenie, że ktoś tutaj czegoś nie rozumie.
Niekoniecznie łysy.
- Posłuchajcie, panie,
chcecie gadać z Horynyczem?
- Nie inaczej.
- Więc słucham!
- Chcesz mi wmówić,
że to ty, łgarzu?! - wściekł się rycerz
- Nie jestem żadnym
łgarzem, wielmożny! Nazywam się Siepan Iwanowicz Horynycz, smok
dyplomowany.
- Ale ja chcę się spotkać
ze smokiem, nie z człowiekiem!
- Jestem smokiem.
- Nie!
- Mam pokazać bakalaureat?
Sir Edward wstydził
się przyznać, że nie wie, co to jest ten bakalaureat. Pewnie znowu
jakiś diabelski wymysł!
- Ale smok powinien
być wielkim jaszczurem z pazurami lwa, ogonem węża i skrzydłami
orła!
- I właśnie tak wygląda.
Tyle, że wolę obecną postać. Jest o wiele wygodniejsza.
- Smoki nie potrafią
zmieniać postaci!
- Potrafią - Horynycz
był bardzo spokojny.
- Nie potrafią!
- Potrafią.
- Nie!
- Zapewniam, że potrafią!
- To pokaż!
- Nie chce mi się -
samozwańczy smok ziewnął.
Sir Edward nie zdzierżył.
W normalnych okolicznościach zachowałby się niewątpliwie z o wiele
większą wstrzemięźliwością, jednak okoliczności niezmiernie trudno
można by było uznać za normalne. Wściekłość spowodowana przekonaniem,
że próbuje się go oszukać i zbyć byle czym połączone ze stanem ciągłego
rozdrażnienia wywołanym ścisłym dotrzymywaniem warunków ślubowania,
pozbawiły go rozsądku. Zeskoczył z kulbaki, podbiegł do Horynycza
i chwycił go za gardło.
- Gadaj, gdzie jest
smok, albo cię uduszę. Człowieczek wił się w uścisku, charczał,
twarz mu siniała, a sir Edward zaciskał palce.
- Gadaj! - nie zważał,
że Horynycz, któremu oczy wylazły na wierzch, nic nie może powiedzieć,
choćby nawet chciał.
Nagle błysnęło, zagrzmiało,
a rycerz poczuł jak jego żelazny chwyt rozgina niesamowita siła,
jakby kark ofiary błyskawicznie zmieniał się w gruby pień drzewa.
Coś pchnęło go w pierś z taką mocą, że upadł na plecy z chrzęstem
kolczugi.
Spojrzał w górę i zbladł.
Nad nim stała olbrzymia poczwara o kadłubie i pysku jaszczurczym,
łapach zakończonych ostrymi pazurami, upierzonych skrzydłach i wężowym
ogonie zamiatającym wściekle po skałach. Smok pochylił łeb, buchnął
dymem z nozdrzy.
Sir Edward zemdlał.
Otworzył oczy. Zamiast
potwornego pyska ujrzał pochylającą się nad nim twarz opiekuna smoków.
- Dobrze się czujecie,
panie?
- Gdzie smok?! - zerwał
się na równe nogi.
- Tam gdzie jego miejsce.
Przyniósł was i wrócił na posterunek.
Sir Edward odetchnął
z ulgą.
- Co to za potwór!
- Chciałem was ostrzec,
ale nie słuchaliście...
- A do tego udaje zwykłego
człowieka!
- Tkacie, wielmożny
panie, złudzenia zasłaniające świat i was samego. Uważajcie, żeby
ta zasłona nie stała się kokonem, który w końcu spowije was.
Rycerz słuchał z otwartymi
ustami.
- Choryś - stwierdził.
- Wapory od tego śmierdziucha w kotle pomieszały ci rozum!
- Nie myślałem nawet,
że zrozumiecie - pustelnik machnął ręką - ale liczyłem na to, że
chociaż spróbujecie.
- Próbujesz mnie obrazić?!
- sir Edward najwyraźniej wracał do formy.
- Gdzieżbym śmiał -
odparł pokornie gospodarz. - Tak dzielnego rycerza?
- Jesteś bezczelny
- zauważył bez złości sir Edward. - Nad wyraz bezczelny.
Pustelnik uśmiechnął
się lekko.
- Lepiej zastanówcie
się, panie, co zrobić z dalszym życiem.
Sir Edward dopiero
teraz zdał sobie sprawę z mizerii swojego położenia. Smok zrobił
mu największe świństwo na jakie było go stać pozostawił go przy
życiu bez możliwości wypełnienia ślubowania. Mnichem mu zostać,
oskopić się przyjdzie, nie do ludzi wracać! Poczuł jak do oczu napływają
mu łzy upokorzenia i żalu.
- O ja nieszczęsny!
- wykrzyknął. - Do zakonu li eremu mi iść, wodę źródlaną żłopać
miast ukochanego burtońskiego Pale Ale! Dziewki mi już hożej nie
zaznać ni kurwy tknąć najostatniejszej bez utraty czci! O! Prawicą
co najwyżej własną się kontentować - ponuro przypatrzył się swojej
potężnej dłoni - o ja nieszczęsny!
Pustelnik z niesmakiem
obserwował ten wybuch rozpaczy.
- Lamentujecie jak
baba! - rzucił ostro. - To nie przystoi wojownikowi. Zawsze można
znaleźć jakieś wyjście, tylko się opanujcie.
Sir Edward usłuchał.
Zimny ton głosu opiekuna smoków nieco go stropił i zmitygował. Spojrzał
na pustelnika z nieśmiałą nadzieją. Ten skinął z aprobatą.
- Tak lepiej. Posłuchajcie
uważnie, wielmożny. Bez wypełnienia ślubu wracać do dom czy między
ludzi nijak, a ślubu nie jesteście w stanie wypełnić, tak?
Sir Edward kiwnął głową
- Jak łatwo domyślić
się za waszych słów mnichem czy eremitą zostać zbytniej nie macie
chęci?
Rycerz potwierdził
energicznie.
- Jako woj jesteście
skończeni.
Sir Edward bez słowa
chwycił się za głowę.
- Mam zatem dla was
propozycję. Smok jeden będący pod moją kuratelą, Willibald z Yorku,
przechodzi niebawem na wyraj z racji wieku. Okazja jest wyborna,
gdyż zamieszkuje on ładny całkiem zamek w zdrowej okolicy, lud tam
spokojny, do bestii zwyczajny, ziemie żyzne...
Rycerz zaniepokoił
się.
- Do czego zmierzasz?
- Zostańcie smokiem
w miejsce Willibalda.
Sir Edward wytrzeszczył
oczy.
- CO?! Czym mam zostać?
- Smokiem. Kiedy przestaniecie
być człowiekiem, zwolni to was z wypełnienia zobowiązań podjętych
jako osoba ludzka, zgodnie z ustawą królewską. Będziecie mogli żyć
w miarę spokojnie, jeśli przyjdzie wam chęć, znajdzie się i okazja
do bitki. Jestem nawet gotów pójść wam na rękę i ustalić dla was
kontyngent dziewic.
- Wolę mężatki - poprawił
odruchowo rycerz. - Bardziej doświadczone.
- Na mężatki Kościół
nie wyrazi zgody - zmarszczył się pustelnik. Po chwili jednak rozpogodził
twarz - Ale istnieje wszak jedno wyjście - wdowy. Bardzo z zasady
doświadczone, a i chętne zazwyczaj więcej jak inne niewiasty.
- Byle nie za stare...-
sir Edward zamilkł gwałtownie, zdając sobie nagle sprawę, że zaczyna
brać propozycję pustelnika zupełnie poważnie.
Opiekun smoków zachęcał
dalej:
- Co się tyczy spyży,
dostaniecie jej od chłopów tyle, ile wam będzie potrzeba. A i piwo
wam dostarczą wedle życzenia. Może nie burtońskie Ale, ale zapewniam,
że przedniej jakości.
Rycerz łamał się w
sobie, przeżuwał decyzję.
- Musicie zdać sobie
sprawę, że wyboru nie macie wielkiego - klasztor czy erem - by ludzie
o was zapomnieli, życie w niesławie z dala od kochanek i przyjaciół
lub całkiem wygodna egzystencja smoka.
To przeważyło. Sir
Edward podjął decyzję.
- A jak mam zostać
tym smokiem? - zaniepokoił się jeszcze troszkę.
- Wystarczy wyrazić
zgodę.
- Tak po prostu i nic
więcej?
- Tak po prostu. A
na przyuczenie pójdziecie od razu do Willibalda, to znakomity pedagog.
Z uprawnieniami nauczyciela akademickiego, więc zaliczycie studia
zaocznie. Macie szczęście, panie...
|