Opowiadanie

Od autora

Rafał Dębski: Urodziłem się w pamiętnym roku 1969, przeszło miesiąc przed lądowaniem pierwszych ludzi na Księżycu. Jestem szczęśliwym mężem i równie szczęśliwym ojcem dwójki dzieci. Z wykształcenia i wykonywanego zawodu psycholog, z zamiłowania rycerz. Stąd zapewne naturalny pociąg do smoczej tematyki.
Literacko objawiłem się osłupiałemu z zachwytu światu w Nowej Fantastyce nr 5/1998 opowiadaniem "Siódmy liść". Kto kiedyś próbował pchnąć tekst w tej szacownej gazecie wie, jakie to bywa trudne i frustrujące. Potem był epizod w Feniksie - "Wilczy dołek, czyli jak zostać smokiem" i współpraca z Magią i Mieczem. Oba periodyki zgasły i, choć żal, na razie nic nie zapowiada ich reaktywacji. W chwili obecnej pisuję głównie dla Science Fiction, stale współpracuję z Gazetą Rycerską i... kobiecymi gazetami. Niestety, w naszym pięknym kraju z pisania wyżyć mogą jedynie nieliczni, co zmusza pozostałych do świadczenia pracy firmom i instytucjom. Rodzimy rynek literatury bowiem jest równie przyjazny dla twórcy jak interior pustyni dla nagiego albinosa. Dzielę więc czas między pracę zawodową (w tym momencie szkoły), pisanie i walkę na białą broń (to, z racji licznych obowiązków, niestety, rzadziej niż bym chciał).
O swoim pisaniu, a raczej jego poziomie i stadium rozwoju, rzec mogę jeno tyle - kiedy zaczyna mi się wydawać, że jestem dobry, biorę do ręki powieść Bunscha albo Czechowa i wtedy przestaje mi się tak wydawać. Oczywiście jest jeszcze wielu autorów sprowadzających mnie na ziemię jak Bułyczow czy Strugaccy, ale za długo by ich wymieniać.
Czekam na ukazanie się powieści "Łzy Nemesis" stworzonej na podstawie noweli pod tym samym tytułem, która to nowela weszła w skład antologii "Młode wilki polskiej fantastyki tom 1. Mistrzowie fantasy". Kilka moich tekstów czeka na druk i pracuję jeszcze nad... nie, nie chcę zapeszyć. Jeśli się uda, będzie się czym chwalić, jeśli nie, trzeba będzie od nowa zacząć pchać kamień pod górę.
Wilczy dołek,
czyli jak zostać smokiem

Z ciemnego wnętrza pieczary wydobywał się gryzący dym. Tłusty, pełznący nisko przy ziemi, niosący zapach siarki i smoły. Całe otoczenie jaskini, w tym także droga, pokryte było czarną, twardą substancją.
Sir Edward złożył dłonie przy ustach.
- Bywaj!
Natychmiast musiał ująć wodze, gdyż zaniepokojony rumak zatańczył pod nim.
- Bywaj! - zawołał jeszcze raz.
W ciemnym wnętrzu dał się dostrzec niewyraźny blask. Po chwili ukazał się niepozorny człowiek dzierżący w lewej ręce łuczywo, a w prawej ogromny miecz, którego koniec wlókł się po ziemi.
Sir Edward pomyślał, że nie ma sensu posługiwać się bronią, której nie da się unieść swobodnie. On sam musiałby się zdrowo wysilić, żeby machnąć takim mieczem, a co dopiero ten chudy szczur.
Chudzielec, jakby odgadując jego myśli rzekł:
- Posturę mam może podłą, ale nie zważajcie, panie, na pozory. Tu niespodziewanie lekko uniósł ramię z bronią i zawinął z furkotem ciężką głownią, jakby miał w ręku ćwiczebny kij, a nie bojową klingę. Sir Edward splunął od uroku, co widząc mieszkaniec jaskini roześmiał się chrapliwie. Zaraz jednak spoważniał i powiedział z naciskiem:
- Skoroście już wleźli w moją dziedzinę, panie, powstrzymajcie się, proszę, od plucia bo okropnie tego nie lubię. Jak każdego zresztą chamstwa.
Sir Edward chciał potraktować bezczelnego pustelnika ostro, ale w czas przypomniał sobie kto tu do kogo przybył i kto od kogo czego, w jakim j celu... Zaraz, kto od czego, dla kogo... Nie po co i dla kogo...
- Czyżbyście się, panie zaplątali w konstrukcji gramatycznej? - zainteresowal się gospodarz.
Sir Edward poczerwieniał.
- Skoro już jestem twoim gościem - warknął - postaraj się powstrzymać od czytania w moich myślach, bo okropnie tego nie lubię. Jak każdego zresztą chamstwa!
- Celna riposta, panie - pustelnik skinął z uznaniem głową - w dodatku będąca parafrazą mojej wcześniejszej wypowiedzi...
- I nie używaj słów, których znaczenia nie rozumiem - zirytował się znowu rycerz. - Tego też nie lubię!
- Jaki wymagający panek - mruknął pustelnik.
- Co tam mruczysz?
- Modlitwy, panie - odparł bezlitośnie pustelnik. - Pozwólcie za mną do mego mieszkania.
Zaczął padać rzęsisty deszcz, więc rycerz chętnie skorzystał z zaproszenia.
Wnętrze jaskini urządzone było skromnie. Ot, ława z tarcic służąca za stół i łoże, kilka byle jak zbitych zydli, na ścianach masa suszonych ziół, naczynia zawierające jakieś substancje. W kotle nad sporym paleniskiem bulgotało smrodliwie.
- Co tam warzysz?
Pustelnik rzucił miecz pod ścianę, zatknął w kunie łuczywo.
- Asfalt, panie
-Co?
- To takie coś, żeby można wylewać tym trakty, na razie przynajmniej główne. To znakomicie ułatwi podróżowanie i postawi na nogi handel. Właśnie tym jest wylany dojazd do mojej pieczary.
- Znowu jakieś diabelstwo! Łykom życie ułatwi, a porządne rycerstwo na psy zejdzie przez takie wynalazki!
Pustelnik wzruszył ramionami.
- Z czym przybywacie, panie?
Rycerz rozejrzał się.
- Nie dasz mi nic do picia?
- Nie.
- Zdechła u ciebie gościnność!
Pustelnik pokręcił głową.
- To nie tak, panie. Wodę pijacie?
- Tfu - skrzywił się sir Edward.
- No właśnie, a ja nic innego nie mam.
- Dobrze. Słuchaj zatem, chociaż, na honor, nie cierpię gadać o suchym pysku! Zdarzyło mi się otóż złożyć córze wielkiego pana, a damie mego serca, pewne ślubowanie...
- To bardzo nierozważne - wtrącił gospodarz.
- Może. Ale zdarzyło się. Czy możesz mi nie przerywać? Nie lub tego. Jak zresztą...
- ... każdego chamstwa - dokończył pustelnik - Skądeś to znam.
- Właśnie. Słuchaj więc. Ślubowałem tak długo wstrzymać się od kiebiecego ciała, aż wytropię i pokonam stworzenie naprawdę i do imentu złe, taką esencje zła...
- Co za idiotyczny pomysł! - nie wytrzymał pustelnik.
- Tak?! - zaperzył się rycerz. - To spróbuj wymyślić w naszych czasach coś oryginalnego! Co lepsze i łatwiejsze ślubowania wytarte już jak gacie knechta. Graala może miałem poszukać?
Pustelnik obrzucił go przenikliwym spojrzeniem.
- Byłoby łatwiej...
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Później, panie, później... Mówcie dalej.
- Jako takową esencję astrolog królewski wskazał smoki, złe i przwrotne, a przy tym przystępne ludzkiej mocy. Tak więc stanęło, iż smoka łeb lubo żywą poczwarę wybrance ofiaruję. Com się zjeździł, iłem zniósł nim powiedziano mi jak smoka odszukać, jakie warunki wypełnić i zanim pokierowano mnie do ciebie opiekunie smoczy...
- Glejt książęcy na polowania macie? - przerwał mu pustelnik - Boś na kłusowanie nie zezwolę.
- Oto jest - rycerz podał pergamin opatrzony wielką pieczęcią. Pustelnik przebiegł go szybko oczami.
- Opłata wniesiona?
Sir Edward wydobył bez słowa drugi dokument. Pustelnik otworze szeroko oczy.
- Zwolnienie z płatności? Ho, ho, musicie mieć, panie, możnych protektorów.
Sir Edward uśmiechnął się skromnie.
- To nieistotne. Ważne, bym poczwarę ubił, jako że okrutnie zaczyni mi doskwierać moje ślubowanie.
- Oj, obawiam się, że przyjdzie wam zostać zakonnikiem.
- Co?! Co powiedziałeś?!
- Że przyjdzie wam zostać...
- Słyszałem! Chcę wiedzieć, dlaczego?
- Oszukano was. Smoki bez wątpliwości żadnej wrednymi nad wyraz stworzeniami są, ale jako uczynione przez Boga, nijak esencją zła być nie mogą.
- Jakże to?!
- Na ostatnim soborze w Lateranie biskupi orzekli, iż nawet diabeł czy inne demony, w tym i smoki, stworzeni zostali podług natury dobymi i stali się źli sami przez się. Tak i diabła samego nie lza nazwać sencją zła, jak widzicie.
- Inaczej mi gadał astrolog! - rzekł groźnie rycerz. - Jemu wierzę, nie tobie. Smoka chcę!
- Smok wam nie pomoże, padliście ofiarą...
- Pomoże! Smoka chcę!
- Wierzajcie mi...
- Smoka!!! - ryknął sir Edward
- Aleście uparci, panie. Jak widzę nic was nie odwiedzie od zamiaru?
- Nie! Baby... Tfu! Smoka mi trza! A porządnego!
- Jak chcecie, nie będę się więcej sprzeciwiał. Musicie się widać przekonać sami. Wyboru wielkiego nie ma, jako że smoków coraz to mniej, ile coś tam dla was znajdę. Jest tu, i owszem, w okolicy smok jeden nazwiskiem Horynycz...
Rycerz zmarszczył brwi.
- Horynycz? - zapytał nieufnie. - Czy to brytyjskie nazwisko?
- Nie, to imigrant. U nas już od dawna słaba koniunktura na rodzimym rynku, choćby dlatego, że zmniejszono dotacje z uwagi na wyprawy krzyżowe pustoszące skarbiec, a i ludzie zaczęli bardziej garnąć się do handlu czy bankowości, przestają lubić ryzyko. Zresztą nasze smoki zaraz chcą zamek na pomieszkanie dostać, parę wsi, dziewic, regularnych podwyżek, dodatku szkodliwego. A z zagranicy zdarzają się znakomici fachowcy, tani, przy tym nie grymaśni. Choć i tych przymało...
- Nie ważne - machnął ręką sir Edward - a ten, jak mu tam...
- Horynycz. Pochodzi z dalekiego kraju, nieznanej i dzikiej Rusi.
- Właśnie. Zły on chociaż?
- To bestia! - wykrzyknął pustelnik. - Potwór straszliwy, dyplomowany. Odebrał najlepsze wykształcenie, wie wszystko co wredny smok wiedzieć powinien, a nawet więcej. Oczywiście, jeśli ten was nie zadawala, mogę polecić innego, ale trzeba do niego przeprawić się przez góry. To też gastarbaiter, tyle że z Bliskiego Wschodu, niejaki Mustafa ibn Dżinn, naprawdę paskudna postać. Przykulał się swego czasu za królem Ryszardom z Ziemi Świętej.
Sir Edward westchnął.
- Niech już będzie ten Rusek, skoro do niego najbliżej.
- Słuszny wybór, panie, jednak pozwólcie sobie zwrócić uwagę, że naprawdę na niewiele wam się to zda, bowiem, jak już mówiłem...
- Zamilcz - warknął rycerz. - Wiem ja co jest na rzeczy nie chce ci się szukać nowego smoka, gdy tego ubiję! Leń z ciebie. Jakoweś podejrzane eksperymenta robić wolisz, niż to, za co ci płacą!
Pustelnik wzruszył ramionami. "Czekaj ciołku" mruknął cichutko pod nosem i zanim rycerz zdążył się oburzyć, powiedział głośno:
- Wiecie, że glejt opiewa na jedno polowanie?
- Przecież, że wiem! Wyraźnie to tam napisano.
- Umiecie czytać - zdziwił się opiekun smoków. Sir Edward obraził się.
- Skąd ci przychodzą do głowy takie głupoty, prostaku? Jestem porządnym i uczciwym wojem. Nie przystoi mi znać tego, co jeno klechom i łykom dozwolone. Przy nie ów glejt sporządzono i odczytano.
- Wybaczcie, panie, moje niewczesne podejrzenia, ale świat się zmienia.
- Jeszcze, aż tak nie zwariował!
- Wybaczcie zatem. Wracając do sedna sprawy, wiecie, że drugiego zezwolenia nie otrzymacie. Edykt królewski z...
- Wiem, wiem. Jeden rycerz może otrzymać tylko jedno pozwolenie w życiu. Jeśli mi się nie uda, z pewnością nie będzie to już ważne. Nie dla trupa.
- Jednak moim obowiązkiem jest zaznajomić was ze wszystkimi aspek­tami...
- Gdzie ten smok, pustelniku?! Wskaż mi drogę i diabli z tobą i twoimi przestrogami! Nie ma zamiaru tego wysłuchiwać.
- Jak sobie chcecie...

* * *

Na kamieniu, przed pieczarą bardzo podobną do tej, którą zamieszkiwał pustelnik wygrzewał się niepozorny, łysawy człowieczek w podniszczonej mocno opończy.
Kiedy sir Edward podjechał bliżej, człowieczek otworzy oczy.
- Witajcie, wielmożny panie. Szukacie kogoś, jeśli wolno spytać?
Sir Edward odchrząknął.
- Smoka Horynycza.
- Słucham.
- Smoka Horynycza! - powtórzył głośniej, myśląc, że rozmówca nie dosłyszał.
- Słucham zatem.
- Jak to słucham?! - sir Edward odniósł wrażenie, że ktoś tutaj czegoś nie rozumie. Niekoniecznie łysy.
- Posłuchajcie, panie, chcecie gadać z Horynyczem?
- Nie inaczej.
- Więc słucham!
- Chcesz mi wmówić, że to ty, łgarzu?! - wściekł się rycerz
- Nie jestem żadnym łgarzem, wielmożny! Nazywam się Siepan Iwanowicz Horynycz, smok dyplomowany.
- Ale ja chcę się spotkać ze smokiem, nie z człowiekiem!
- Jestem smokiem.
- Nie!
- Mam pokazać bakalaureat?
Sir Edward wstydził się przyznać, że nie wie, co to jest ten bakalaureat. Pewnie znowu jakiś diabelski wymysł!
- Ale smok powinien być wielkim jaszczurem z pazurami lwa, ogonem węża i skrzydłami orła!
- I właśnie tak wygląda. Tyle, że wolę obecną postać. Jest o wiele wygodniejsza.
- Smoki nie potrafią zmieniać postaci!
- Potrafią - Horynycz był bardzo spokojny.
- Nie potrafią!
- Potrafią.
- Nie!
- Zapewniam, że potrafią!
- To pokaż!
- Nie chce mi się - samozwańczy smok ziewnął.
Sir Edward nie zdzierżył. W normalnych okolicznościach zachowałby się niewątpliwie z o wiele większą wstrzemięźliwością, jednak okoliczności niezmiernie trudno można by było uznać za normalne. Wściekłość spowodowana przekonaniem, że próbuje się go oszukać i zbyć byle czym połączone ze stanem ciągłego rozdrażnienia wywołanym ścisłym dotrzymywaniem warunków ślubowania, pozbawiły go rozsądku. Zeskoczył z kulbaki, podbiegł do Horynycza i chwycił go za gardło.
- Gadaj, gdzie jest smok, albo cię uduszę. Człowieczek wił się w uścisku, charczał, twarz mu siniała, a sir Edward zaciskał palce.
- Gadaj! - nie zważał, że Horynycz, któremu oczy wylazły na wierzch, nic nie może powiedzieć, choćby nawet chciał.
Nagle błysnęło, zagrzmiało, a rycerz poczuł jak jego żelazny chwyt rozgina niesamowita siła, jakby kark ofiary błyskawicznie zmieniał się w gruby pień drzewa. Coś pchnęło go w pierś z taką mocą, że upadł na plecy z chrzęstem kolczugi.
Spojrzał w górę i zbladł. Nad nim stała olbrzymia poczwara o kadłubie i pysku jaszczurczym, łapach zakończonych ostrymi pazurami, upierzonych skrzydłach i wężowym ogonie zamiatającym wściekle po skałach. Smok pochylił łeb, buchnął dymem z nozdrzy.
Sir Edward zemdlał.
Otworzył oczy. Zamiast potwornego pyska ujrzał pochylającą się nad nim twarz opiekuna smoków.
- Dobrze się czujecie, panie?
- Gdzie smok?! - zerwał się na równe nogi.
- Tam gdzie jego miejsce. Przyniósł was i wrócił na posterunek.
Sir Edward odetchnął z ulgą.
- Co to za potwór!
- Chciałem was ostrzec, ale nie słuchaliście...
- A do tego udaje zwykłego człowieka!
- Tkacie, wielmożny panie, złudzenia zasłaniające świat i was samego. Uważajcie, żeby ta zasłona nie stała się kokonem, który w końcu spowije was.
Rycerz słuchał z otwartymi ustami.
- Choryś - stwierdził. - Wapory od tego śmierdziucha w kotle pomieszały ci rozum!
- Nie myślałem nawet, że zrozumiecie - pustelnik machnął ręką - ale liczyłem na to, że chociaż spróbujecie.
- Próbujesz mnie obrazić?! - sir Edward najwyraźniej wracał do formy.
- Gdzieżbym śmiał - odparł pokornie gospodarz. - Tak dzielnego rycerza?
- Jesteś bezczelny - zauważył bez złości sir Edward. - Nad wyraz bezczelny.
Pustelnik uśmiechnął się lekko.
- Lepiej zastanówcie się, panie, co zrobić z dalszym życiem.
Sir Edward dopiero teraz zdał sobie sprawę z mizerii swojego położenia. Smok zrobił mu największe świństwo na jakie było go stać pozostawił go przy życiu bez możliwości wypełnienia ślubowania. Mnichem mu zostać, oskopić się przyjdzie, nie do ludzi wracać! Poczuł jak do oczu napływają mu łzy upokorzenia i żalu.
- O ja nieszczęsny! - wykrzyknął. - Do zakonu li eremu mi iść, wodę źródlaną żłopać miast ukochanego burtońskiego Pale Ale! Dziewki mi już hożej nie zaznać ni kurwy tknąć najostatniejszej bez utraty czci! O! Prawicą co najwyżej własną się kontentować - ponuro przypatrzył się swojej potężnej dłoni - o ja nieszczęsny!
Pustelnik z niesmakiem obserwował ten wybuch rozpaczy.
- Lamentujecie jak baba! - rzucił ostro. - To nie przystoi wojownikowi. Zawsze można znaleźć jakieś wyjście, tylko się opanujcie.
Sir Edward usłuchał. Zimny ton głosu opiekuna smoków nieco go stropił i zmitygował. Spojrzał na pustelnika z nieśmiałą nadzieją. Ten skinął z aprobatą.
- Tak lepiej. Posłuchajcie uważnie, wielmożny. Bez wypełnienia ślubu wracać do dom czy między ludzi nijak, a ślubu nie jesteście w stanie wypełnić, tak?
Sir Edward kiwnął głową
- Jak łatwo domyślić się za waszych słów mnichem czy eremitą zostać zbytniej nie macie chęci?
Rycerz potwierdził energicznie.
- Jako woj jesteście skończeni.
Sir Edward bez słowa chwycił się za głowę.
- Mam zatem dla was propozycję. Smok jeden będący pod moją kuratelą, Willibald z Yorku, przechodzi niebawem na wyraj z racji wieku. Okazja jest wyborna, gdyż zamieszkuje on ładny całkiem zamek w zdrowej okolicy, lud tam spokojny, do bestii zwyczajny, ziemie żyzne...
Rycerz zaniepokoił się.
- Do czego zmierzasz?
- Zostańcie smokiem w miejsce Willibalda.
Sir Edward wytrzeszczył oczy.
- CO?! Czym mam zostać?
- Smokiem. Kiedy przestaniecie być człowiekiem, zwolni to was z wypełnienia zobowiązań podjętych jako osoba ludzka, zgodnie z ustawą królewską. Będziecie mogli żyć w miarę spokojnie, jeśli przyjdzie wam chęć, znajdzie się i okazja do bitki. Jestem nawet gotów pójść wam na rękę i ustalić dla was kontyngent dziewic.
- Wolę mężatki - poprawił odruchowo rycerz. - Bardziej doświadczone.
- Na mężatki Kościół nie wyrazi zgody - zmarszczył się pustelnik. Po chwili jednak rozpogodził twarz - Ale istnieje wszak jedno wyjście - wdowy. Bardzo z zasady doświadczone, a i chętne zazwyczaj więcej jak inne niewiasty.
- Byle nie za stare...- sir Edward zamilkł gwałtownie, zdając sobie nagle sprawę, że zaczyna brać propozycję pustelnika zupełnie poważnie.
Opiekun smoków zachęcał dalej:
- Co się tyczy spyży, dostaniecie jej od chłopów tyle, ile wam będzie potrzeba. A i piwo wam dostarczą wedle życzenia. Może nie burtońskie Ale, ale zapewniam, że przedniej jakości.
Rycerz łamał się w sobie, przeżuwał decyzję.
- Musicie zdać sobie sprawę, że wyboru nie macie wielkiego - klasztor czy erem - by ludzie o was zapomnieli, życie w niesławie z dala od kochanek i przyjaciół lub całkiem wygodna egzystencja smoka.
To przeważyło. Sir Edward podjął decyzję.
- A jak mam zostać tym smokiem? - zaniepokoił się jeszcze troszkę.
- Wystarczy wyrazić zgodę.
- Tak po prostu i nic więcej?
- Tak po prostu. A na przyuczenie pójdziecie od razu do Willibalda, to znakomity pedagog. Z uprawnieniami nauczyciela akademickiego, więc zaliczycie studia zaocznie. Macie szczęście, panie...

opowiadanie ukazało się w Fenixie nr 9 (88) 1999 r.